niedziela, 13 lipca 2014

Sferokształt, Rozdział 6 - Przekrój Generacyjny

            Wszechświat jest jak dziecko. Rozpiera cię duma, gdy się rodzi i choć od początku nie brak w nim wad, twój zapał w przeprowadzeniu go przez życie przebija wszelkie wątpliwości. Z radością obsadzasz opiekunów symulujących jego rozwój i obserwujesz jak młode „ciało” przechodzi okres inflacji, kształtuje się, by przybrać dorosłą formę. Rodzą się galaktyki, których ramiona, niczym palce u rąk, przejmują obowiązki chwytnych, sprawnych kończyn. Gęste sieci gwiazd, jak tętnice, dbają o zapewnienie energii miejscowym ośrodkom życia. Nie zawsze jest łatwo. Zdarzają się wybuchy supernowych, które osłabiają fragmenty wszechświata jak złamane kości, by ostatecznie zrosnąć się i wzmocnić tkankę w postaci rozrzuconych po okolicy, niezbędnych dla życia pierwiastków. Przeżywasz to wszystko jak na prawdziwego rodzica przystało. I tak samo jak radowały cię żywiołowa młodość i prężna dorosłość wszechświata, tak samo smuci cię i boli jego starość, a potem śmierć.
Ocknąłem się ze snu właśnie w takim momencie, pośród umierającego wszechświata. W ponurej, bezświetlnej pustce i ciszy, przerywanej od czasu do czasu zgrzytem ciężkich fuzji w sercach metalowych gwiazd. Zakończyła się kolejna panhistoria, a ja wciąż nie znam prawdy. Mam coraz więcej pytań; kolejne odpowiedzi wydają się tylko złudzeniem. Na szczęście jest pewna wskazówka, która może rozwikłać tajemnicę mojej nostalgii, ale po kolei.

Ponoć nikt nie pamięta chwili narodzin. Nasz mózg likwiduje traumatyczne wspomnienia, wypiera je, by uczynić życie lepszym. Nie wiem, czy to prawda, ale ja momentu swych narodzin rzeczywiście nie pamiętam. Mało tego, nie pamiętam czasów sprzed wejścia do Śródwymiaru. Po prostu jestem tu od zawsze, mknę drogą ku doskonałości.
Symulacja dolnych obszarów wszechbytu dała nam ogromną wiedzę o tym, czego nasze mózgi nie były w stanie zapamiętać. Powrót do korzeni, wykopalisko zamierzchłych czasów, pierwszych intergalakrycznych cywilizacji, łudzących się, że są w stanie kontrolować przebieg ewolucji. Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ w historii każdego świata jest taki moment, gdy ktoś dochodzi do wniosku, że kierunek rozwoju gatunków to wynik ewolucji. Próbuje udowodnić, jak to lokalne warunki wywierają wpływ na DNA i dostosowują kolejne generacje do bycia coraz bardziej skutecznymi. Nic bardziej mylnego. Ewolucja to wygodna teoria, niesprawdzalna nawet z perspektywy sapiens-superior dysponującego urządzeniami do stymulowania pamięci genetycznej. Uzależnionego od życia życiem swych przodków. Tak naprawdę liczą się tylko przełomy. Mutacje. Te wielkie – dziejowe – przewracające świat do góry nogami, jak wojny i rewolucje, ale i te malutkie, mikroskopijne, których nikt nie widzi, będące wstrząsami wtórnymi na membranie rzeczywistości; a które małymi krokami zbliżają nas do kolejnych przełomów. Ale tego nie da się dowieść, żyjąc w podwymiarze. Tę wiedzę zgłębią tylko wybrańcy, którzy zaznają największego wynalazku wszechhistorii – pamięci genealogicznej.

Pamięć genealogiczna.
Za jej odkrywcę powszechnie uważa się Sferokształt. Nie wiemy jednak, kiedy i w jakich okolicznościach powstała, i to jest paradoks, bo za jej pomocą jesteśmy w stanie określić niemal wszystko. Nie tylko obserwować każdy moment z dziejów podwymiaru, ale tworzyć przekroje generacyjne. Żeby wyjaśnić, co to takiego, musiałbym użyć metafory lub analogii. Na przykład, wyobraź sobie, że jesteś humanoidem i za pomocą dolnych kończyn przemieszczasz się z punku A do punku B w trójwymiarowej przestrzeni. Idąc, widzisz to, co przed tobą, maszerując tyłem, to, co za tobą, a gdy się obrócisz, także wszystko, co jest wokół. Ale przyjmijmy, że oprócz umiejętności obserwowania każdego punku okolicy masz też możliwość patrzenia z tych punków na siebie, a także na inne punkty – powstaje wielowymiarowa sieć współlokacji wzdłuż całej drogi. Teraz przełóżmy to na pamięć i historię. Pamięć genetyczna umożliwiła cywilizacjom obserwowanie dziejów z perspektywy danego kodu DNA i przeżywanie życia przodków. Pamięć genealogiczna rozwinęła tę umiejętność do obserwowania dziejów z perspektywy całej linii genealogicznej danego kodu, od jej narodzin aż do wygaśnięcia (w swych podróżach już nie jesteśmy humanoidem, który idzie drogą, ale całą drogą, po której się porusza, poruszał lub będzie poruszał w przyszłości). Interakcja między pamięciami genetycznymi poszczególnych kodów pozwoliła na stworzenie przekrojów generacyjnych – czyli wielowymiarowych map z naniesionymi informacjami o każdym szczególe obserwowanych pokoleń kodu DNA.

Moja druga podróż do podwymiaru zaczęła się, gdy uruchomiłem symulator, do którego Sihim wprowadził przekroje generacyjne pasażerów Dr. Livingstone’a. Rozpoczął się proces pochłaniania informacji. Początkowo dostałem streszczenie tego, co obserwowali Nowi Bracia między dwoma punktami przełomowymi: od mojego pierwszego spotkania ze statkiem, niedługo po zagładzie Pulsarii, aż do zakończenia przedostatniej z obserwowanych linii genealogicznych – śmierci Wiliama Cyrusa. Od tego momentu historia potoczyła się płynnym, wartkim strumieniem, a na scenie generacyjnego teatru pozostał jeden aktor. Hunshar. To on okazał się ojcem opatrznościowym dla poszukiwań kolejnej wskazówki.

Mknąłem światłowodem pamięci, budując wokół siebie niepomierne konstrukcje wiedzy. Potężna metropolia informacji rozlała się po horyzoncie i otoczyła mnie panoramą wydarzeń, jak obraz namalowany na ścianach okrągłego muzeum. Z rzadkiej pustki znajomego kosmosu wyłapywałem ziarna będące śladem działalności ludzi i choć nie musiałem czekać zbyt długo na efekt poznawczy projekcji, opowiem wam w skrócie, co widziałem.
Wybuchła wojna. Kolejna wielka konfrontacja ludzi przeciwko ludziom, nazwana przez historyków Wojną Pegazów. Zwyciężyła jak zwykle idea: świeża, potrzebna, twórcza. Idea Sferokształtu. Ludzie w dalszym ciągu mutowali, wchodząc na wyższe szczeble świadomości. Zaczęli łączyć się ze sztucznymi inteligencjami, z których to związków wyrosło nowe pokolenie kosmicznych wędrowców. Front kolonizacyjny skierował się wzdłuż i wszerz galaktyki, a jego niewidzialnymi generałami byli: Sferokształt – bóg doskonałości i Dr. Livingstone – powiernik jego tajemnicy. Rozszerzały się strefy wpływów nowej cywilizacji; zasiedlano kolejne planety, odkrywano nieznane rasy; eksploatowano księżyce, gwiazdy i złoża tajemniczych materii. Podbijane i cywilizowane gatunki rozpoczynały marsz drogą ku doskonałości, a każdemu istnieniu towarzyszyła odtąd mała czarna gwiazdka.
Te dziwne, nieznane dotąd skazy na rzeczywistości żyły własnym życiem, czerpiąc garściami z wiary nosicieli. I gdy następował przełom, gdy już były dojrzałe - odrywały się od istot, wsiąkając w sieć antystruktury, tworząc energetyczną zlewnię wielkiej czarnej rzeki. Koniec owej rzeki łączył się bezpośrednio z moimi zmysłami – uchodził wprost do oceanu jaźni, a ja czułem jak rosnę w siłę, choć nie miałem jeszcze pojęcia, dlaczego. Zapomniałem o ludziach, nie myślałem o wzrastającej wokół mnie konstrukcji wiedzy. O tej wielowymiarowej kinematografii dziejów. Spijałem nektar z nowego źródła upojenia. Nie wiem, ile czasu spędziłem w otchłani, ale to właśnie tam, jak wątłe światło w tunelu, napotkałem rozbłysk. Momentalnie ocknąłem się z przyjemnego letargu, wyselekcjonowałem odpowiednie zmysły i skierowałem w stronę jego źródła.

Kuen stanął naprzeciw białego, pulsującego i wydzielającego nieznane promieniowanie monolitu. Wielowymiarowej bryły, która wyrastała pośród surowej, piaszczystej planety, zupełnie na przekór jej naturalnej kolorystyce i harmonii. Bryłę otaczały pędy prymitywnej flory, ruchome, choć wyglądające jak martwe. Wszystko wokół sprawiało podobne wrażenie. Niebiesko-brązowe diuny nienaturalnie falowały, rozciągając się w bezwietrznej przestrzeni aż po horyzont. W pobliżu budowli zlokalizowano niewielkie lądowisko, tak bardzo zniszczone przez czas, że wyglądało na nieużywane od wieków. Był to jedyny ślad i dowód na to, że ponurą planetę kiedykolwiek odwiedziły inteligentne istoty.
W przeciwieństwie do mechanicznie poruszającego się otoczenia, monolit emanował prawdziwym życiem: tętnił. Wydzielał przy tym wibracje i promieniowanie o częstotliwościach, które przyjemnie wpływały na zmysły Kuena. Świadczyły o zaawansowanej matematyce – mknięciu drogą ku doskonałości. Nie zauważył żadnych drzwi i okien, ale w stronę budowli prowadziła ścieżka z idealnie do siebie dopasowanych, metalowych formaków – Kuen ruszył naprzód i gdy już wydawało się, że uderzy we frontową ścianę, po prostu stanął wewnątrz.

Znalazłem się w miejscu zaawansowanym geometrycznie. Jednocześnie stałem w jego centrum, a zarazem zwiedzałem boczne korytarze i zakamarki. W środku nie istniało nic poza przedziwną ekspozycją, której kolejne okazy prezentowały się pod wpływem telepatycznych komend. Wystawa zagospodarowana była w sposób rozsądny, przywołujący na myśl kroczenie drogą ku doskonałości – przypominający o wyższej matematyce. Jej treść jednak świadczyła o czymś zupełnie odwrotnym. Właściciel budowli zebrał i umieścił tu, bowiem, twory inteligentnych istot pochodzące z różnych miejsc i epok. Nie były to bynajmniej wytwory rzemieślnicze, charakteryzujące się użytecznością, czy też niespotykanym nowatorstwem. To były zwykłe dzieła sztuki…
Oswoiłem się już z faktem, że w ostatnio dzieją się ze mną dziwne rzeczy. Mimo wrodzonej niechęci do marnotrawienia czasu dałem się porwać wędrówce pośród podwymiarowych arcydzieł. Tym bardziej, że nic nie musiałem robić – po prostu stałem w miejscu i obserwowałem tysiące atrakcji z setek światów. To cud, że wytrwałem do końca. Do momentu, gdy moim zmysłom ukazał się ostatni eksponat. Prymitywny fragment płótna obity drewnianą ramą, na którym malarz przedstawił swą wizję…

Ziemia, rok 2115.


I przepadłby ten moment w bezkresie myśli, gdyby nie pejzaż, który rozciągał się pośród drewnianej ramy. Tam był fragment mojej nostalgii…