wtorek, 11 marca 2014

Sferokształt, Rozdział 2 - Panna Alfa

            Nie wiem, dlaczego trafiłem akurat tu, w pobliże pulsującej gwiazdy.  Czy właśnie ten obszar pierwszej napotkanej galaktyki może być dla mnie szczególny?  Czy znajdę tu choć cząstkę układanki, źdźbło informacji, której szukam?  Nie wiem.  Mimo to czuję się dobrze, błogo.  Niezliczone ilości jonów, krążących w tym układzie, przecudnie orzeźwiają moje zmysły.  Anihilacja cząstek jest przeogromna, zaburzenia grawitacji wielkie; nie sądzę, abym znalazł tu nawet proste formy życia.  Jednak to nie przypadek, tak czuję.  Cztery owalne planety hasają wokół arcygęstej gwiazdy po ekscentrycznych orbitach.  Jedna z nich jest inna i przykuła moją uwagę.  Nieduża, ale niemal kulista, przecinająca główne linie pola magnetycznego.  Rdzawobrązowa.  Nazwałem ją Pulsarią i zbadam...

            Kuen zlatywał na powierzchnię planety zwrócony w stronę majestatycznego układu gwiezdnego.  Wyselekcjonował odpowiednie zmysły, by w zwolnionym tempie podziwiać pulsar, który, niczym zawieszona w kosmosie latarnia morska, rozświetlał okolicę regularnymi przebłyskami.  Światło gwiazdy odbijało się od powierzchni trzech planet, zupełnie jak od wykonanych z brązu tarcz hoplitów, ustawionych w szczelnej falandze.  Czwarta planeta widoczna była w stosunku do reszty pod kątem dziewięćdziesięciu stopni i niewiele brakowało, aby rozpoczęła tranzyt przez gwiazdę.  Im głębiej brnął w atmosferę, tym owalne globy coraz bardziej znikały za horyzontem.  W dodatku powietrze stawało się gęstsze, nasycone drobinami wyrzuconego z powierzchni materiału.  Gdy zaczął potykać się o większe fragmenty rodzimego budulca, zrozumiał, że Pulsaria jest anomalią.
            Unosił się nad powierzchnią w otoczeniu kawałków skał o porównywalnej do niego masie.  Cięższe fragmenty lewitowały niżej, oscylując w górę i w dół równym tempem.  Miliony odłamków, kamieni i mętlików zwietrzelin unosiło się gdzieś nad nim, orbitując wokół niewidzialnych środków ciężkości.  Chmary najmniejszych cząstek, pyłów, wirowały wszędzie wokół, gnane entropicznymi porywami wiatrów.  Zaskoczył go ten układ sił, ale tylko na chwilę.  Gdy nasycił wzrok niezwykłością otoczenia, rozpoczął dobór odpowiednich sensorów w celu zrozumienia Pulsarii.

            Masa, jak na średniej wielkości planetę, jest spora, a mimo to atmosfera topi się w nieważkości.  To wina prędkości obrotu.  Pulsaria obraca się w tak dużym tempie, że równoważy siły przyciągania.  Efektem erozji skał nie jest opadanie cząstek, lecz ich wędrówka ku górze, gdzie zajmują odpowiednią dla swej masy pozycję; albo bombardują się wzajemnie, łącząc na powrót w rozległe, ciężkie bryły, i opadają na powierzchnię.  Długo nie mogłem zrozumieć, dlaczego najlżejsze drobiny i pierwiastki nie ulatują w przestrzeń, wyrzucone siłą odśrodkową.  Teraz już wiem.  Zawiła siatka pól magnetycznych pulsara pokrywa planetę czapą słonecznych wichrów, odbijając lotną materię w stronę globu i koncentrując ją we względnym bezruchu.  Ciekawe...

            Kuen rozpoczął powolny lot przed siebie.  Poza naturalnym dla niego środowiskiem, czyli próżnią, szło mu to ociężale, więc wyselekcjonował zmysły odpowiedzialne za dostosowanie sylwetki do ewolucyjnego ładu z otoczeniem.  Wertował karty znanych sobie panhistorii w poszukiwaniu latających wzorców.  Przybrał kształt kropli, ustawiając się czołem do kierunku lotu, jak pocisk.  Wspomagał prędkość, kreując różne rodzaje płatów nośnych.  Za każdym razem czegoś jednak brakowało.  Owadzie, delikatne skrzydła zbyt łatwo ulegały zniszczeniu w naszpikowanej kartaczami atmosferze.  Rozłożyste błony pterozaurów, choć silne, zahaczały o fragmenty skał, uniemożliwiając poruszanie się w labiryncie lewitujących głazów.  Kostne skrzydła pierzastej menażerii szybko ulegały zlepieniu, tracąc właściwości.  Wypróbował tysiące znanych wzorców, kolejne setki naprędce obliczonych; nawet spore ilości pomysłów nielogicznych i nic.  Nie mógł osiągnąć ładu.  Oddał się w ręce zmysłów.

            Jeszcze jednego zjawiska nie rozumiem.  W atmosferze lewituje masa skał i cząstek; wiatr szasta tam i nazad najmniejszymi z nich, formując je w niesforne, wszędobylskie roje.  Co w tym godnego uwagi?  To, że ja nie czuję żadnych powiewów, nie wiem jak działają.  Brak wiatrów tłumaczę sobie tym, że wylądowałem na równiku, gdzie nieważkość jest największa.  Zapewne w strefach między zimniejszymi biegunami o dużej grawitacji i ciśnieniu, a cieplejszym równikiem o niskim ciśnieniu, szaleją potężne wichry.  Tutaj jednak jest strefa ciszy.  Mimo to, coś powinienem czuć.  Chętnie dałbym się porwać wiatrom; dryfowałbym podniebnym akwenem jak uszkodzona łódź pośród skalistych mielizn.  A ja kluczę zagadkowo i marnuję czas na dostosowanie.  Tak bardzo brakuje mi zmysłów śródwymiaru...

            Dotarł do rozległej kotliny, gdzie przystanął, zauroczony widokiem.  Kilkadziesiąt dużych, ciężkich głazów unosiło się w pobliżu hebanowej skorupy skalnej, otaczając Kuena, niczym gigantyczni strażnicy.  Nieco wyżej, na tle zboczy o kolorze ochry, wirowały mniejsze odłamki, tworząc wrażenie marionetkowego teatru.  Po przeciwległej stronie kotliny wyrastały pokryte rudami metalu wzgórza, które delikatnie połyskiwały i wypełniały powietrze barwnymi łunami, wywołanymi przez chemiczne reakcje.  I nagle zamarł, zobaczywszy coś niezwykłego...
            Atmosfera w najniższej części planety była na tyle czysta, że wszystko, co fruwało w powietrzu dało się wyodrębnić.  Niesforne roje, które początkowo wziął za gnane wietrznymi podmuchami chmary pyłów, okazały się niezależnymi, zorganizowanymi grupami cząsteczek, które poruszały się po rozmyślnych trajektoriach.  Początkowo sądził, że atmosfera Pulsarii jest jak ocean, a drogi szybowania pylastych chmar jak podwodne rzeki.  Było jednak inaczej.  Zajął wygodną do obserwacji pozycję i rozpoczął wnikliwą selekcję zmysłów...

            To nie może być przypadek, iluzja czy działanie sił natury.  To życie, stadna inteligencja.  Widziałem jak mały rój wznosi się do wyższych warstw atmosfery, by pochwycić drobny materiał skalny.  Gdzie indziej, potężne klany chmar przetaczały się wokół lewitujących kamieni, jak wiatr okalający dachy i dzielący się na przeciwległe, wytwarzające podciśnienie strugi; rwący poszycie.  Na moich oczach jedna z chmar siłą przepływu rozebrała kamień.  Działania innych sprawiły, że wzmocnione drobnym materiałem potężne głazy opadały na powierzchnię, wypełniając kratery i szczeliny, jak klocki.  Myślę, że one terraformują Pulsarię.  Ale, po co?  Przybiorę ich formę i spróbuję przeniknąć na ten niezwykły plac budowy...

            Obserwacja Kuena dała mu punkt wyjścia do zmiany formy.  Wykorzystał zdolności homeomorficzne i rozprysnął się na miliony drobinek połączonych niewidocznymi siłami w plastyczne strugi.  Wykonał kilka ewolucji, ruszył do przodu, mężnie forsując powietrzne rafy.  W tej postaci przenikanie między lewitującym materiałem okazało się genialnie proste, a pokonywanie kolejnych przeszkód przyjemne i łatwe; wręcz zabawne.  Rozejrzał się po okolicy i dojrzał spokojny zakątek zadaszony przez wystającą półkę skalną.  Krzątał się tam niewielki rój, który w pocie czoła pracował nad rozparcelowaniem uwięzionych fragmentów rudobrązowych skał.  Kuen, wykorzystując nowe zdolności, przefrunął w jego pobliże, oplótł mały głaz i zaczął przyśpieszony kurs terraformacji.
            Bycie rojem wydawało się łatwe i fascynujące – ale tylko w powietrznych manewrach.  Praca, którą owe rozumne chmary wykonywały, wciąż stanowiła zagadkę.  Kuen spoglądał ukradkiem na sąsiada i po bacznej analizie jego ruchów starał się je powtarzać.  Rój początkowo badał swój kamień z każdej strony, a następnie, znalazłszy przekrój o największym podciśnieniowym potencjale, przelewał się z jednego końca na drugi, pozwalając, by niewidzialne siły, łączące ze sobą poszczególne strugi, mozolnie odrywały kolejne ziarna.  Gdy ilość uszczkniętych okruchów stawała się zbyt duża, rój wychylał się poza skalistą półkę, gdzie uwalniał pochwycony materiał.  Ten spokojnie wzlatywał ku wyższym warstwom atmosfery, a tam przechwytywały go inne chmary i gospodarowały w sobie tylko znany sposób.  Kuen zwykle bywał najpilniejszym uczniem; nie inaczej było i tym razem.
            Nie minęło wiele czasu, gdy Kuen, zamaszystymi ruchami strug, zaczął odrywać pierwsze cząstki, niczym kwarcowy żniwiarz.  Defragmentacja głazu szła mu nieźle, ale większość pozyskanej wietrzeliny uciekała mu między „palcami” i osiadała przy skalnym suficie, jak mknące do światła muchy.  Niefrasobliwe zachowanie przybysza przykuło w końcu uwagę sąsiedniego roju, który przerwał pracę i podleciał bliżej.

            Ten kontakt jest dowodem ekspandującym moją tezę.  Mam do czynienia nie tyle ze stadną inteligencją, co z inteligencją w ogóle.  Te istoty myślą i jakimś cudem wykształciły społeczeństwo, mimo niesprzyjających warunków.  Panna Alfa, bo tak nazwałem pracujący po sąsiedzku rój, rozpoczęła dziwny taniec, zachowując się jak wizualizacja fal dźwiękowych.  Rozciągnęła się horyzontalnie i strzelała pozami mającymi zapewne językowe znaczenie.  Prawdę mówiąc język tych piaszczystych trutni okazał się ostatecznie dziecinnie prosty.  Jednak, póki co, Panna Alfa uraczyła mnie wąskim zbiorem pozycji, które musiały wystarczyć do ułożenia podstawowego słownika i wychwycenie pierwszego, powtarzającego się pytania:
- Dlaczego? - zapytała, co rusz wracając do tej samej pozy.
            Pochyliłem się nad tym fundamentalnym pytaniem dobrą chwilę.  Nie chciałem, aby pierwszy kontakt, moja pierwsza odpowiedź, okazała się mniej zasadnicza lub bardziej zawiła.  Skoro nie pytała, kim jestem, wyglądało na to, iż było jej obojętne skąd się wziąłem i traktowała mnie jak tubylca.  Myślę, że w zwyczaju niestrudzonych chmar było optymalizowanie rozmów do niezbędnego minimum, dotyczącego wykonywanej pracy.  Podejrzewam, że pełna myśl brzmiała: „Dlaczego wykonujesz pracę, która do ciebie nie należy?” lub „Dlaczego wykonujesz pracę tak pokracznie?”.  W tym kierunku należało pójść.
- Chcę pomóc - odparłem, uznając, że współpraca na polu terraformacji będzie dla nich najlepszym zapewnieniem pokojowych zamiarów.
            Okazało się, że nie doceniłem przyziemności naszego kontaktu.
- Taki dlaczego jesteś ładny?  Idealny? - rozwinęła pytanie, choć tak naprawdę, to ja rozwinąłem wiedzę o języku kwarcowych póz.
            „Ładny”?  Zaskoczyła mnie.  Najwidoczniej praca wykonana podczas mknięcia ku doskonałości przełożyła się na jakość mojej przemiany.  Na moją „piaszczystą” urodę.  Swoją drogą zastanawiające było, że z góry wziąłem ją za samicę.  Tak czy inaczej należało wykorzystać wszelkie sprzyjające okoliczności.  Sensorowa selekcja podpowiadała mi prostą drogę dialogu.
- Ty też jesteś ładna - odpowiedziałem, starając się pozować w sposób pewny i zrozumiały.  Mój intelekt był w stanie odtworzyć większość języka rojów z zaledwie strzępów słów i zwrotów, jednak najmniejszy dysonans mógł opóźnić badanie fascynującej planety.  A tego chciałem uniknąć.
- Chcę być z tobą, pracować razem - dodała po usłyszeniu komplementu.
            No i zabraliśmy się do pracy...

            Kuen szybko zrozumiał powody takiej a nie innej linii dialogowej między nim a Panną Alfa.  Roje najwidoczniej postrzegały swoich pobratymców na zasadzie potencjału twórczego, a słowa „ładny”, „idealny” odnosiły się raczej do własności topologicznych w manipulacji kształtem - a tym samym zdolnościach roboczych - niż do seksualnego, czy romantycznego postrzegania piękna.  Zresztą te same własności mogły być dla nich wyznacznikiem doboru naturalnego w równym stopniu, co siła u zwierząt.  To założenie potwierdziło się, bo Panna Alfa, zamiast tracić czas na pogawędkę, wciągnęła Kuena w wir wspólnej pracy, której efekty, dzięki jego sensorowej selekcji, zwiększały się w postępie geometrycznym.  Od czasu do czasu nowo poznana strzelała żywiołowe pozy, których Kuen nie rozumiał.  Nie były to słowa czy frazy oznaczające wypowiedzi, raczej emocje i to bardzo spontaniczne.  Takie, których jego zmysły nie były w stanie wygrzebać spośród zakodowanych panhistorii, ale z dużym prawdopodobieństwem oznaczające zachwyt i podziw.
            Z kawałkami zwietrzelin uwięzionymi pod skalną półką uwinęli się dosyć szybko.  Dopiero teraz Kuen ponownie objął wzrokiem malowniczą kotlinę, która wyglądała już zupełnie inaczej.  Nieprzerwana praca tysięcy rojów sprawiła, że spadek zboczy zmalał, a wklęsłość w stosunku do otaczających ich skalistych równin zmniejszyła się.  Oddalone pagórki uformowane z rud metalu zbliżyły się do nich, wypełniając już niemal trzy czwarte kotliny.  Nie było to bynajmniej złudzenie a efekt pracy chmar.  Doprowadzały one do opadania coraz to nowych głazów pokrytych podobnym co wzgórza, kolorowym kruszcem; wypełniających egzogeniczne puzzle z niebywałą precyzją.  Metalowy dywan rozwinął się po posadzce niecki, zlał z otoczeniem i spotęgował moc chemicznych reakcji, tworząc świetliste łuny i barwiąc powietrze na wszelkie możliwe odcienie czerwieni.  Atmosfera zrobiła się dużo bardziej przejrzysta.  Wciąż było jasno, mimo iż pulsar powoli zbliżał się do zachodniego horyzontu, szykując obszar, w którym przebywał Kuen, do snu.
           
            To coś więcej niż terraformacja planety.  Tak podpowiadają mi zmysły.   To jakaś zorganizowana rojowa integracja na kontynentalną skalę.
Dołączyliśmy do napływających zewsząd milionów innych chmar i kontynuowaliśmy aeronautyczny spektakl.  Przestaliśmy meblować kotlinę, która niemal zrównała się poziomem ze skalistą powłoką, wyróżniając się na jej tle intensywnymi refleksami metalicznych łun.  Zrozumiałem też, na czym polega wyjątkowość szerokości geograficznej, na której się znajdowaliśmy.  Było to jedyne miejsce na planecie, gdzie powietrze stało w miejscu.  Można było je łatwo oczyścić, a grawitacyjna równowaga umożliwiała tworzenie podniebnej rzeźby.  Ktoś obserwujący efekt naszej pracy z zewnątrz powiedziałby pewnie, że wydrążyliśmy w atmosferze teleskopową tubę, która za pomocą świetlistych łun umożliwiała interakcję z niebiosami.  To, co się stało później było imponujące.
- Złączmy się, lećmy - powiedziała Panna Alfa i otuliła mnie swoimi strumieniami, od czasu do czasu delikatnie wsuwając je między szczeliny w niewidzialnych wiązaniach mojego kwarcowego ciała.  To było coś nowego; zalążek ekstazy, która dokonała się, gdy wprawiłem swoje strugi w podobne ruchy i coraz odważniej przecinałem nimi tajemnicze zakątki mojej pracowitej towarzyszki.
            Złączyliśmy się w ruchomy węzeł i wzlecieliśmy na brzeg świetlistego czerwonego kręgu, który wystrzelił z kotliny i wdarł się głęboko w przestrzeń międzyplanetarną.  Nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem.  Z najbliższych dwóch planet, które wraz z Pulsarią tworzyły wierzchołki trójkąta równobocznego, wystrzeliły podobne słupy intensywnego światła, jeden o niebieskim, a drugi o żółtym kolorze.  Spotkały się gdzieś u podstawy trójkąta, a elektromagnetyczne powiewy pulsującej gwiazdy uformowały w miejscu przecięcia znajomy biały kształt.
Sferokształ?

Prędkość obrotowa planety sprawiła, że Kuen, wraz z milionami tubylców, mógł delektować się niezwykłym widokiem zaledwie przez kilkanaście sekund.  W tym czasie biała kula widoczna na tle gwieździstego nieba kilkakrotnie zmieniła kolor.  Zdążyła uformować się w linię, skacząc jak wykres kardiografu; przekazując każdej z nacji kilka słów od swych niedostępnych braci z innych planet.  Stała się ambasadorem wszech-chmar.  Pozowała pojedynczymi słowami, jakby w nich roje odnajdywały nie tylko zwroty czy zdania, ale całe tomy historii.  Kuen zrozumiał cztery słowa, każde w innym kolorze.  Niebieskie „rok”, żółte „nadzieja”, czerwone „duma” i niebieskie „dziecko”.  Po tej skromnej, ale jakże symbolicznej wymianie zdań, lśniący twór stał się na powrót białą sferą, a przestrzeń rozświetlił potężny błysk...
Ten jeden rozbłysk pulsara był miliony razy większy niż zwykle: fala plazmy ruszyła naprzód w stronę astronomicznego teatru.  Elektromagnetyczny impuls utrwalił kuliste dzieło, a gniewny wicher pchnął je z ponaddźwiękową prędkością w nieznane.  Układ planetarny pochylił się nad gestem ich matki gwiazdy; przypłacił go jednak życiem.  Potężne słoneczne cyklony zmiotły z owalnych globów atmosfery, zdmuchując wraz z nimi mieszkańców.  Materiał planetarny rozpierzchł się wzdłuż i wszerz strefy grawitacyjnych wpływów pulsara i po chaotycznym marszu utworzył szeroki pas akrecyjny, który oplótł wnętrze układu ażurową obwolutą.  Życie przepadło.  Jednak dumni, pracowici autochtoni spełnili swą misję i przed nadejściem apokalipsy wysłali wspólny głos w pustkę kosmosu.  Ich dziecko, ich geny, ich słowa...


Jest mi tu ciężko.  Fascynujący, smutny ciężar; smród nieśmiertelności.  Każda czynność, każde zadanie i ruch sprawiają mi tyle elementarnego trudu.  Obcuję z czynnościami, na które nie byłem gotowy.  Ze słowami, których nie zapisałem w pamięci.  Uczę się żyć na nowo w podwymiarze.  Moja droga nie jest przypadkiem, bo tutaj nic nie jest przypadkowe.  To droga Sferokształtu.  Muszę nią tylko wytrwale podążać; ona zaprowadzi mnie w objęcia nostalgii, zdradzi na końcu swój sekret.  Zastanawiam się, jaki udział mają w tym wszystkim pracowite roje z Pulsarii?  I czy w ogóle ktoś tak drobny w kosmologicznej skali może mieć udział w czymkolwiek?  To chyba dobre pytanie.  Odpowiedź uda mi się poznać, mknąc za wypowiedzianym przez nie słowem.  Podążając drogą Sferokształtu.  Dziękuję ci Panno Alfa, tobie i twoim braciom...  Za poświęcenie...

13 komentarzy:

  1. Witam.
    Chciałbym nadmienić tylko, że Panna Alfa to mój ulubiony rozdział :D.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pospamuję ci tu troszku, ale zgodnie z tym co na twitterrze rzekłam w sumie, zaczynam od środka, znaczy do pierwszego rozdziału wrócę. No i lubię pytać na bieżąco. No i uważam, że blogi mają opcję komentowania po to, by była używana i strona żyła, więc chętnie z tej opcji korzysta. Więc spam zaczynając:

    Tak czytam i się zastanawiam, ten pulsar tutaj "nadaje" w paśmie widzialnym promieniowania elektromagnetycznego, tak? Bo pierw, po tym o jonach, myślałam, że gamma (chyba częstsze; znaczy ja głównie kojarzę, że dawno temu czytałam o gamma lub radiowym), a po opisie oświetlanych planet zaczęłam się zastanawiać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejka.
    Dzięki za zainteresowanie XD.
    Nie, pulsar nadaje cykliczne, regularne impulsy promieniowania w zakresie od gamma do radiowego. Dla Kuena i mieszkańców planet, dzięki odpowiednim zmysłom, są one widzialne. Oprócz tego, z tego co wiem, pulsary emitują zwykle, stałe gwiezdne promieniowanie zwane światłem. W tym przypadku oświetla Pulsarię i inne planety, jak Słońce Ziemię.
    No ale jest w tym rozdziale kilka rzeczy mocno naciągniętych :D Ciekawe, czy doszukasz się co to takiego :D. Szukaj, bo jak znajdziesz coś, co źle ogarnąłem, to pisz XD.
    Pzdr.

    OdpowiedzUsuń
  4. P.s. Sferokształt piszę tak, aby każdy rozdział był oddzielnym niezależnym opkiem - myślę, że spokojnie można je czytać niechronologicznie ;).

    OdpowiedzUsuń
  5. Widzisz, mylące jest to, ze zewnętrzny narrator używa terminu "światło". O tu: "Światło gwiazdy odbijało się od powierzchni trzech planet, zupełnie jak od wykonanych z brązu tarcz hoplitów, ustawionych w szczelnej falandze." I tu przechodząc od pulsów (zgaduje więc, że gamma, bo pisałeś o jonach, a gamma jest jonizujące :)) Muszę sobie doczytać co i jak, dawno nie odświeżałam wiedzy. Szykuje się randka z moim pseudo-podręcznikiem :D


    I robię notatki, nie wiem czy cie z tym będę ścigać tu czy na FB :) Sporo rzeczy jest takich do pogaworzenia sobie o tym, na przykład powstawanie pulsarów na diagramie H-R :) Dawno nie grzebałam w tych sprawach, a strasznie lubię, więc wykorzystuję czytanie tego opowiadania jako okazję, do przewietrzenia mózgu. ^___^ Sama radość, tym bardziej, że kończę czytać ostatnią "Odyseje Kosmiczną" i tak samo mi sie chętnie o astronomii myśli.

    OdpowiedzUsuń
  6. Na bieżąco:
    ""Masa, jak na średniej wielkości planetę, jest spora, a mimo to atmosfera topi się w nieważkości."
    A moge poprosić to w wersji dla laika? Bo chciałabym zrozumieć :) Znaczy nie rozumiem o co miało chodzić z tym topieniem się w nieważkości. Za dalekie skojarzenia jak dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  7. "Topi się w nieważkości" to złe porównanie? W sumie może nie najlepsze. No ale chodzi o to, że siła odśrodkowa obracającej się planety sprawia, że wierzchni materiał skalny unosi się i tworzy taki jakby zawiesinę, przypominającą powietrzny ocean - stąd 'topi się' ;).

    OdpowiedzUsuń
  8. Dobra, przypuszczałam, że może chodzić o ucieczkę atmosfery w próżnie (patrz na przykład Mars, acz on z racji słabej grawitacji), ale że o to... emmmm ummmm eeee :bag:. Bo u ciebie nie materiał skalny topi się, tylko po zdaniu patrząc, czyni to atmosfera jako taka, w której ten materiał jest zawieszony (swoja droga stworzyłeś atmosferę na wzór paleniska fluidalnego, fajne :D). Jak mi się gaz zaczyna topić, to ja zaczynam myśleć o plazmie.
    Poszukałabym innego określenia, jakiego - nie wiem. Będę myślała, skoro już wiem o co miało chodzić :) Bo, że sobie swoimi słowami opiszę, co by mieć pewność, że rozumiem: w tej atmosferze na jakiejś wysokości występuje obszar wielce zapylony, w dodatku utrzymujący się stabilnie - taka Wielka Czerwona Plama, tylko inaczej.

    OdpowiedzUsuń
  9. Hehe, no WCP to cyklon. Tutaj w atmosferze unoszą się nie tylko pyły, ale i większe fragmenty cząstek i skał :P.

    OdpowiedzUsuń
  10. Anom :D

    A w ogóle, czytałeś "Odyseję kosmiczną"? Pytam, bo nie wiem, czy się mogę odwoływać w porównaniach, bo chwilami trochę by mi to ułatwiło :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Tak, pierwsze 3 części. Jeszcze 3001 przede mną ;).

    OdpowiedzUsuń
  12. Super! Ale tak teraz myślę, że przez wzgląd na ilość pytań, które mi się mnożą, to chyba główny komentarz pójdzie jednak na forum, jeśli ci to nie wadzi :) Powiedzmy, że jurorowałam kiedyś na jakimś konkursie astronomicznym i generalnie zaczytywałam się w literaturze z tego pola i pewne rzeczy o których piszesz nie są dla mnie do końca jasne i gdybym nie miała zielonego pojęcia o sprawach, to bym je łyknęła jak są, a tak, to czuję potrzebę dopytania się "co poeta miał na myśli" :) a to generuje trochę tekstu, który w forumowym formatowaniu chyba będzie czytelniejszy :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Oczywiście, pisz i pytaj. Wiedziałem, że osoby siedzące głębiej w tematach s-f mogą mieć wątpliwości i pytania, a i ja mogłem gdzieś zbyt naiwnie pojechać, więc chętnie posłucham.

    OdpowiedzUsuń