Nie wiem,
dlaczego trafiłem akurat tu, w pobliże pulsującej gwiazdy. Czy właśnie ten obszar pierwszej napotkanej
galaktyki może być dla mnie szczególny?
Czy znajdę tu choć cząstkę układanki, źdźbło informacji, której
szukam? Nie wiem. Mimo to czuję się dobrze, błogo. Niezliczone ilości jonów, krążących w tym
układzie, przecudnie orzeźwiają moje zmysły.
Anihilacja cząstek jest przeogromna, zaburzenia grawitacji wielkie; nie
sądzę, abym znalazł tu nawet proste formy życia. Jednak to nie przypadek, tak czuję. Cztery owalne planety hasają wokół arcygęstej
gwiazdy po ekscentrycznych orbitach.
Jedna z nich jest inna i przykuła moją uwagę. Nieduża, ale niemal kulista, przecinająca
główne linie pola magnetycznego.
Rdzawobrązowa. Nazwałem ją
Pulsarią i zbadam...
Kuen
zlatywał na powierzchnię planety zwrócony w stronę majestatycznego układu
gwiezdnego. Wyselekcjonował odpowiednie
zmysły, by w zwolnionym tempie podziwiać pulsar, który, niczym zawieszona w
kosmosie latarnia morska, rozświetlał okolicę regularnymi przebłyskami. Światło gwiazdy odbijało się od powierzchni
trzech planet, zupełnie jak od wykonanych z brązu tarcz hoplitów, ustawionych w
szczelnej falandze. Czwarta planeta
widoczna była w stosunku do reszty pod kątem dziewięćdziesięciu stopni i
niewiele brakowało, aby rozpoczęła tranzyt przez gwiazdę. Im głębiej brnął w atmosferę, tym owalne
globy coraz bardziej znikały za horyzontem.
W dodatku powietrze stawało się gęstsze, nasycone drobinami wyrzuconego
z powierzchni materiału. Gdy zaczął
potykać się o większe fragmenty rodzimego budulca, zrozumiał, że Pulsaria jest
anomalią.
Unosił się
nad powierzchnią w otoczeniu kawałków skał o porównywalnej do niego masie. Cięższe fragmenty lewitowały niżej, oscylując
w górę i w dół równym tempem. Miliony
odłamków, kamieni i mętlików zwietrzelin unosiło się gdzieś nad nim, orbitując
wokół niewidzialnych środków ciężkości.
Chmary najmniejszych cząstek, pyłów, wirowały wszędzie wokół, gnane
entropicznymi porywami wiatrów.
Zaskoczył go ten układ sił, ale tylko na chwilę. Gdy nasycił wzrok niezwykłością otoczenia,
rozpoczął dobór odpowiednich sensorów w celu zrozumienia Pulsarii.
Masa, jak
na średniej wielkości planetę, jest spora, a mimo to atmosfera topi się w
nieważkości. To wina prędkości
obrotu. Pulsaria obraca się w tak dużym
tempie, że równoważy siły przyciągania.
Efektem erozji skał nie jest opadanie cząstek, lecz ich wędrówka ku
górze, gdzie zajmują odpowiednią dla swej masy pozycję; albo bombardują się
wzajemnie, łącząc na powrót w rozległe, ciężkie bryły, i opadają na
powierzchnię. Długo nie mogłem
zrozumieć, dlaczego najlżejsze drobiny i pierwiastki nie ulatują w przestrzeń,
wyrzucone siłą odśrodkową. Teraz już
wiem. Zawiła siatka pól magnetycznych
pulsara pokrywa planetę czapą słonecznych wichrów, odbijając lotną materię w
stronę globu i koncentrując ją we względnym bezruchu. Ciekawe...
Kuen
rozpoczął powolny lot przed siebie. Poza
naturalnym dla niego środowiskiem, czyli próżnią, szło mu to ociężale, więc
wyselekcjonował zmysły odpowiedzialne za dostosowanie sylwetki do ewolucyjnego
ładu z otoczeniem. Wertował karty
znanych sobie panhistorii w poszukiwaniu latających wzorców. Przybrał kształt kropli, ustawiając się
czołem do kierunku lotu, jak pocisk.
Wspomagał prędkość, kreując różne rodzaje płatów nośnych. Za każdym razem czegoś jednak brakowało. Owadzie, delikatne skrzydła zbyt łatwo
ulegały zniszczeniu w naszpikowanej kartaczami atmosferze. Rozłożyste błony pterozaurów, choć silne,
zahaczały o fragmenty skał, uniemożliwiając poruszanie się w labiryncie
lewitujących głazów. Kostne skrzydła
pierzastej menażerii szybko ulegały zlepieniu, tracąc właściwości. Wypróbował tysiące znanych wzorców, kolejne
setki naprędce obliczonych; nawet spore ilości pomysłów nielogicznych i
nic. Nie mógł osiągnąć ładu. Oddał się w ręce zmysłów.
Jeszcze
jednego zjawiska nie rozumiem. W
atmosferze lewituje masa skał i cząstek; wiatr szasta tam i nazad najmniejszymi
z nich, formując je w niesforne, wszędobylskie roje. Co w tym godnego uwagi? To, że ja nie czuję żadnych powiewów, nie
wiem jak działają. Brak wiatrów tłumaczę
sobie tym, że wylądowałem na równiku, gdzie nieważkość jest największa. Zapewne w strefach między zimniejszymi
biegunami o dużej grawitacji i ciśnieniu, a cieplejszym równikiem o niskim
ciśnieniu, szaleją potężne wichry. Tutaj
jednak jest strefa ciszy. Mimo to, coś
powinienem czuć. Chętnie dałbym się
porwać wiatrom; dryfowałbym podniebnym akwenem jak uszkodzona łódź pośród skalistych
mielizn. A ja kluczę zagadkowo i marnuję
czas na dostosowanie. Tak bardzo brakuje
mi zmysłów śródwymiaru...
Dotarł
do rozległej kotliny, gdzie przystanął, zauroczony widokiem. Kilkadziesiąt dużych, ciężkich głazów unosiło
się w pobliżu hebanowej skorupy skalnej, otaczając Kuena, niczym gigantyczni
strażnicy. Nieco wyżej, na tle zboczy o
kolorze ochry, wirowały mniejsze odłamki, tworząc wrażenie marionetkowego
teatru. Po przeciwległej stronie kotliny
wyrastały pokryte rudami metalu wzgórza, które delikatnie połyskiwały i
wypełniały powietrze barwnymi łunami, wywołanymi przez chemiczne reakcje. I nagle zamarł, zobaczywszy coś
niezwykłego...
Atmosfera w
najniższej części planety była na tyle czysta, że wszystko, co fruwało w
powietrzu dało się wyodrębnić. Niesforne
roje, które początkowo wziął za gnane wietrznymi podmuchami chmary pyłów,
okazały się niezależnymi, zorganizowanymi grupami cząsteczek, które poruszały
się po rozmyślnych trajektoriach.
Początkowo sądził, że atmosfera Pulsarii jest jak ocean, a drogi
szybowania pylastych chmar jak podwodne rzeki.
Było jednak inaczej. Zajął
wygodną do obserwacji pozycję i rozpoczął wnikliwą selekcję zmysłów...
To nie
może być przypadek, iluzja czy działanie sił natury. To życie, stadna inteligencja. Widziałem jak mały rój wznosi się do wyższych
warstw atmosfery, by pochwycić drobny materiał skalny. Gdzie indziej, potężne klany chmar
przetaczały się wokół lewitujących kamieni, jak wiatr okalający dachy i
dzielący się na przeciwległe, wytwarzające podciśnienie strugi; rwący
poszycie. Na moich oczach jedna z chmar
siłą przepływu rozebrała kamień.
Działania innych sprawiły, że wzmocnione drobnym materiałem potężne
głazy opadały na powierzchnię, wypełniając kratery i szczeliny, jak
klocki. Myślę, że one terraformują
Pulsarię. Ale, po co? Przybiorę ich formę i spróbuję przeniknąć na
ten niezwykły plac budowy...
Obserwacja
Kuena dała mu punkt wyjścia do zmiany formy.
Wykorzystał zdolności homeomorficzne i rozprysnął się na miliony
drobinek połączonych niewidocznymi siłami w plastyczne strugi. Wykonał kilka ewolucji, ruszył do przodu,
mężnie forsując powietrzne rafy. W tej
postaci przenikanie między lewitującym materiałem okazało się genialnie proste,
a pokonywanie kolejnych przeszkód przyjemne i łatwe; wręcz zabawne. Rozejrzał się po okolicy i dojrzał spokojny
zakątek zadaszony przez wystającą półkę skalną.
Krzątał się tam niewielki rój, który w pocie czoła pracował nad
rozparcelowaniem uwięzionych fragmentów rudobrązowych skał. Kuen, wykorzystując nowe zdolności,
przefrunął w jego pobliże, oplótł mały głaz i zaczął przyśpieszony kurs
terraformacji.
Bycie rojem
wydawało się łatwe i fascynujące – ale tylko w powietrznych manewrach. Praca, którą owe rozumne chmary wykonywały,
wciąż stanowiła zagadkę. Kuen spoglądał
ukradkiem na sąsiada i po bacznej analizie jego ruchów starał się je
powtarzać. Rój początkowo badał swój
kamień z każdej strony, a następnie, znalazłszy przekrój o największym
podciśnieniowym potencjale, przelewał się z jednego końca na drugi, pozwalając,
by niewidzialne siły, łączące ze sobą poszczególne strugi, mozolnie odrywały
kolejne ziarna. Gdy ilość uszczkniętych
okruchów stawała się zbyt duża, rój wychylał się poza skalistą półkę, gdzie
uwalniał pochwycony materiał. Ten spokojnie
wzlatywał ku wyższym warstwom atmosfery, a tam przechwytywały go inne chmary i
gospodarowały w sobie tylko znany sposób.
Kuen zwykle bywał najpilniejszym uczniem; nie inaczej było i tym razem.
Nie minęło
wiele czasu, gdy Kuen, zamaszystymi ruchami strug, zaczął odrywać pierwsze
cząstki, niczym kwarcowy żniwiarz.
Defragmentacja głazu szła mu nieźle, ale większość pozyskanej
wietrzeliny uciekała mu między „palcami” i osiadała przy skalnym suficie, jak
mknące do światła muchy. Niefrasobliwe
zachowanie przybysza przykuło w końcu uwagę sąsiedniego roju, który przerwał
pracę i podleciał bliżej.
Ten
kontakt jest dowodem ekspandującym moją tezę.
Mam do czynienia nie tyle ze stadną inteligencją, co z inteligencją w
ogóle. Te istoty myślą i jakimś cudem
wykształciły społeczeństwo, mimo niesprzyjających warunków. Panna Alfa, bo tak nazwałem pracujący po
sąsiedzku rój, rozpoczęła dziwny taniec, zachowując się jak wizualizacja fal
dźwiękowych. Rozciągnęła się
horyzontalnie i strzelała pozami mającymi zapewne językowe znaczenie. Prawdę mówiąc język tych piaszczystych trutni
okazał się ostatecznie dziecinnie prosty.
Jednak, póki co, Panna Alfa uraczyła mnie wąskim zbiorem pozycji, które
musiały wystarczyć do ułożenia podstawowego słownika i wychwycenie pierwszego,
powtarzającego się pytania:
- Dlaczego? - zapytała, co rusz wracając do tej samej
pozy.
Pochyliłem
się nad tym fundamentalnym pytaniem dobrą chwilę. Nie chciałem, aby pierwszy kontakt, moja
pierwsza odpowiedź, okazała się mniej zasadnicza lub bardziej zawiła. Skoro nie pytała, kim jestem, wyglądało na
to, iż było jej obojętne skąd się wziąłem i traktowała mnie jak tubylca. Myślę, że w zwyczaju niestrudzonych chmar było
optymalizowanie rozmów do niezbędnego minimum, dotyczącego wykonywanej pracy. Podejrzewam, że pełna myśl brzmiała:
„Dlaczego wykonujesz pracę, która do ciebie nie należy?” lub „Dlaczego
wykonujesz pracę tak pokracznie?”. W tym
kierunku należało pójść.
- Chcę pomóc - odparłem, uznając, że współpraca na polu
terraformacji będzie dla nich najlepszym zapewnieniem pokojowych zamiarów.
Okazało
się, że nie doceniłem przyziemności naszego kontaktu.
- Taki dlaczego jesteś ładny? Idealny? - rozwinęła pytanie, choć tak
naprawdę, to ja rozwinąłem wiedzę o języku kwarcowych póz.
„Ładny”? Zaskoczyła mnie. Najwidoczniej praca wykonana podczas mknięcia
ku doskonałości przełożyła się na jakość mojej przemiany. Na moją „piaszczystą” urodę. Swoją drogą zastanawiające było, że z góry
wziąłem ją za samicę. Tak czy inaczej
należało wykorzystać wszelkie sprzyjające okoliczności. Sensorowa selekcja podpowiadała mi prostą
drogę dialogu.
- Ty też jesteś ładna - odpowiedziałem, starając się
pozować w sposób pewny i zrozumiały. Mój
intelekt był w stanie odtworzyć większość języka rojów z zaledwie strzępów słów
i zwrotów, jednak najmniejszy dysonans mógł opóźnić badanie fascynującej
planety. A tego chciałem uniknąć.
- Chcę być z tobą, pracować razem - dodała po usłyszeniu
komplementu.
No i
zabraliśmy się do pracy...
Kuen szybko zrozumiał powody takiej a nie
innej linii dialogowej między nim a Panną Alfa.
Roje najwidoczniej postrzegały swoich pobratymców na zasadzie potencjału
twórczego, a słowa „ładny”, „idealny” odnosiły się raczej do własności
topologicznych w manipulacji kształtem - a tym samym zdolnościach roboczych -
niż do seksualnego, czy romantycznego postrzegania piękna. Zresztą te same własności mogły być dla nich
wyznacznikiem doboru naturalnego w równym stopniu, co siła u zwierząt. To założenie potwierdziło się, bo Panna Alfa,
zamiast tracić czas na pogawędkę, wciągnęła Kuena w wir wspólnej pracy, której
efekty, dzięki jego sensorowej selekcji, zwiększały się w postępie
geometrycznym. Od czasu do czasu nowo
poznana strzelała żywiołowe pozy, których Kuen nie rozumiał. Nie były to słowa czy frazy oznaczające
wypowiedzi, raczej emocje i to bardzo spontaniczne. Takie, których jego zmysły nie były w stanie
wygrzebać spośród zakodowanych panhistorii, ale z dużym prawdopodobieństwem
oznaczające zachwyt i podziw.
Z kawałkami zwietrzelin uwięzionymi
pod skalną półką uwinęli się dosyć szybko.
Dopiero teraz Kuen ponownie objął wzrokiem malowniczą kotlinę, która
wyglądała już zupełnie inaczej.
Nieprzerwana praca tysięcy rojów sprawiła, że spadek zboczy zmalał, a
wklęsłość w stosunku do otaczających ich skalistych równin zmniejszyła
się. Oddalone pagórki uformowane z rud
metalu zbliżyły się do nich, wypełniając już niemal trzy czwarte kotliny. Nie było to bynajmniej złudzenie a efekt
pracy chmar. Doprowadzały one do
opadania coraz to nowych głazów pokrytych podobnym co wzgórza, kolorowym
kruszcem; wypełniających egzogeniczne puzzle z niebywałą precyzją. Metalowy dywan rozwinął się po posadzce
niecki, zlał z otoczeniem i spotęgował moc chemicznych reakcji, tworząc
świetliste łuny i barwiąc powietrze na wszelkie możliwe odcienie
czerwieni. Atmosfera zrobiła się dużo
bardziej przejrzysta. Wciąż było jasno,
mimo iż pulsar powoli zbliżał się do zachodniego horyzontu, szykując obszar, w
którym przebywał Kuen, do snu.
To coś więcej niż terraformacja
planety. Tak podpowiadają mi
zmysły. To jakaś zorganizowana rojowa
integracja na kontynentalną skalę.
Dołączyliśmy do napływających
zewsząd milionów innych chmar i kontynuowaliśmy aeronautyczny spektakl. Przestaliśmy meblować kotlinę, która niemal
zrównała się poziomem ze skalistą powłoką, wyróżniając się na jej tle
intensywnymi refleksami metalicznych łun.
Zrozumiałem też, na czym polega wyjątkowość szerokości geograficznej, na
której się znajdowaliśmy. Było to jedyne
miejsce na planecie, gdzie powietrze stało w miejscu. Można było je łatwo oczyścić, a grawitacyjna
równowaga umożliwiała tworzenie podniebnej rzeźby. Ktoś obserwujący efekt naszej pracy z
zewnątrz powiedziałby pewnie, że wydrążyliśmy w atmosferze teleskopową tubę,
która za pomocą świetlistych łun umożliwiała interakcję z niebiosami. To, co się stało później było imponujące.
- Złączmy się, lećmy - powiedziała Panna Alfa i otuliła
mnie swoimi strumieniami, od czasu do czasu delikatnie wsuwając je między
szczeliny w niewidzialnych wiązaniach mojego kwarcowego ciała. To było coś nowego; zalążek ekstazy, która
dokonała się, gdy wprawiłem swoje strugi w podobne ruchy i coraz odważniej
przecinałem nimi tajemnicze zakątki mojej pracowitej towarzyszki.
Złączyliśmy
się w ruchomy węzeł i wzlecieliśmy na brzeg świetlistego czerwonego kręgu,
który wystrzelił z kotliny i wdarł się głęboko w przestrzeń
międzyplanetarną. Nie mogłem uwierzyć w
to, co zobaczyłem. Z najbliższych dwóch
planet, które wraz z Pulsarią tworzyły wierzchołki trójkąta równobocznego,
wystrzeliły podobne słupy intensywnego światła, jeden o niebieskim, a drugi o
żółtym kolorze. Spotkały się gdzieś u
podstawy trójkąta, a elektromagnetyczne powiewy pulsującej gwiazdy uformowały w
miejscu przecięcia znajomy biały kształt.
Sferokształ?
Prędkość obrotowa planety
sprawiła, że Kuen, wraz z milionami tubylców, mógł delektować się niezwykłym
widokiem zaledwie przez kilkanaście sekund.
W tym czasie biała kula widoczna na tle gwieździstego nieba kilkakrotnie
zmieniła kolor. Zdążyła uformować się w
linię, skacząc jak wykres kardiografu; przekazując każdej z nacji kilka słów od
swych niedostępnych braci z innych planet.
Stała się ambasadorem wszech-chmar.
Pozowała pojedynczymi słowami, jakby w nich roje odnajdywały nie tylko
zwroty czy zdania, ale całe tomy historii.
Kuen zrozumiał cztery słowa, każde w innym kolorze. Niebieskie „rok”, żółte „nadzieja”, czerwone
„duma” i niebieskie „dziecko”. Po tej
skromnej, ale jakże symbolicznej wymianie zdań, lśniący twór stał się na powrót
białą sferą, a przestrzeń rozświetlił potężny błysk...
Ten jeden rozbłysk pulsara był
miliony razy większy niż zwykle: fala plazmy ruszyła naprzód w stronę
astronomicznego teatru.
Elektromagnetyczny impuls utrwalił kuliste dzieło, a gniewny wicher
pchnął je z ponaddźwiękową prędkością w nieznane. Układ planetarny pochylił się nad gestem ich
matki gwiazdy; przypłacił go jednak życiem.
Potężne słoneczne cyklony zmiotły z owalnych globów atmosfery,
zdmuchując wraz z nimi mieszkańców.
Materiał planetarny rozpierzchł się wzdłuż i wszerz strefy
grawitacyjnych wpływów pulsara i po chaotycznym marszu utworzył szeroki pas
akrecyjny, który oplótł wnętrze układu ażurową obwolutą. Życie przepadło. Jednak dumni, pracowici autochtoni spełnili
swą misję i przed nadejściem apokalipsy wysłali wspólny głos w pustkę
kosmosu. Ich dziecko, ich geny, ich
słowa...
Jest mi tu ciężko. Fascynujący, smutny ciężar; smród
nieśmiertelności. Każda czynność, każde
zadanie i ruch sprawiają mi tyle elementarnego trudu. Obcuję z czynnościami, na które nie byłem
gotowy. Ze słowami, których nie
zapisałem w pamięci. Uczę się żyć na
nowo w podwymiarze. Moja droga nie jest
przypadkiem, bo tutaj nic nie jest przypadkowe.
To droga Sferokształtu. Muszę nią
tylko wytrwale podążać; ona zaprowadzi mnie w objęcia nostalgii, zdradzi na
końcu swój sekret. Zastanawiam się, jaki
udział mają w tym wszystkim pracowite roje z Pulsarii? I czy w ogóle ktoś tak drobny w kosmologicznej
skali może mieć udział w czymkolwiek? To
chyba dobre pytanie. Odpowiedź uda mi
się poznać, mknąc za wypowiedzianym przez nie słowem. Podążając drogą Sferokształtu. Dziękuję ci Panno Alfa, tobie i twoim
braciom... Za poświęcenie...
Witam.
OdpowiedzUsuńChciałbym nadmienić tylko, że Panna Alfa to mój ulubiony rozdział :D.
Pospamuję ci tu troszku, ale zgodnie z tym co na twitterrze rzekłam w sumie, zaczynam od środka, znaczy do pierwszego rozdziału wrócę. No i lubię pytać na bieżąco. No i uważam, że blogi mają opcję komentowania po to, by była używana i strona żyła, więc chętnie z tej opcji korzysta. Więc spam zaczynając:
OdpowiedzUsuńTak czytam i się zastanawiam, ten pulsar tutaj "nadaje" w paśmie widzialnym promieniowania elektromagnetycznego, tak? Bo pierw, po tym o jonach, myślałam, że gamma (chyba częstsze; znaczy ja głównie kojarzę, że dawno temu czytałam o gamma lub radiowym), a po opisie oświetlanych planet zaczęłam się zastanawiać.
Hejka.
OdpowiedzUsuńDzięki za zainteresowanie XD.
Nie, pulsar nadaje cykliczne, regularne impulsy promieniowania w zakresie od gamma do radiowego. Dla Kuena i mieszkańców planet, dzięki odpowiednim zmysłom, są one widzialne. Oprócz tego, z tego co wiem, pulsary emitują zwykle, stałe gwiezdne promieniowanie zwane światłem. W tym przypadku oświetla Pulsarię i inne planety, jak Słońce Ziemię.
No ale jest w tym rozdziale kilka rzeczy mocno naciągniętych :D Ciekawe, czy doszukasz się co to takiego :D. Szukaj, bo jak znajdziesz coś, co źle ogarnąłem, to pisz XD.
Pzdr.
P.s. Sferokształt piszę tak, aby każdy rozdział był oddzielnym niezależnym opkiem - myślę, że spokojnie można je czytać niechronologicznie ;).
OdpowiedzUsuńWidzisz, mylące jest to, ze zewnętrzny narrator używa terminu "światło". O tu: "Światło gwiazdy odbijało się od powierzchni trzech planet, zupełnie jak od wykonanych z brązu tarcz hoplitów, ustawionych w szczelnej falandze." I tu przechodząc od pulsów (zgaduje więc, że gamma, bo pisałeś o jonach, a gamma jest jonizujące :)) Muszę sobie doczytać co i jak, dawno nie odświeżałam wiedzy. Szykuje się randka z moim pseudo-podręcznikiem :D
OdpowiedzUsuńI robię notatki, nie wiem czy cie z tym będę ścigać tu czy na FB :) Sporo rzeczy jest takich do pogaworzenia sobie o tym, na przykład powstawanie pulsarów na diagramie H-R :) Dawno nie grzebałam w tych sprawach, a strasznie lubię, więc wykorzystuję czytanie tego opowiadania jako okazję, do przewietrzenia mózgu. ^___^ Sama radość, tym bardziej, że kończę czytać ostatnią "Odyseje Kosmiczną" i tak samo mi sie chętnie o astronomii myśli.
Na bieżąco:
OdpowiedzUsuń""Masa, jak na średniej wielkości planetę, jest spora, a mimo to atmosfera topi się w nieważkości."
A moge poprosić to w wersji dla laika? Bo chciałabym zrozumieć :) Znaczy nie rozumiem o co miało chodzić z tym topieniem się w nieważkości. Za dalekie skojarzenia jak dla mnie.
"Topi się w nieważkości" to złe porównanie? W sumie może nie najlepsze. No ale chodzi o to, że siła odśrodkowa obracającej się planety sprawia, że wierzchni materiał skalny unosi się i tworzy taki jakby zawiesinę, przypominającą powietrzny ocean - stąd 'topi się' ;).
OdpowiedzUsuńDobra, przypuszczałam, że może chodzić o ucieczkę atmosfery w próżnie (patrz na przykład Mars, acz on z racji słabej grawitacji), ale że o to... emmmm ummmm eeee :bag:. Bo u ciebie nie materiał skalny topi się, tylko po zdaniu patrząc, czyni to atmosfera jako taka, w której ten materiał jest zawieszony (swoja droga stworzyłeś atmosferę na wzór paleniska fluidalnego, fajne :D). Jak mi się gaz zaczyna topić, to ja zaczynam myśleć o plazmie.
OdpowiedzUsuńPoszukałabym innego określenia, jakiego - nie wiem. Będę myślała, skoro już wiem o co miało chodzić :) Bo, że sobie swoimi słowami opiszę, co by mieć pewność, że rozumiem: w tej atmosferze na jakiejś wysokości występuje obszar wielce zapylony, w dodatku utrzymujący się stabilnie - taka Wielka Czerwona Plama, tylko inaczej.
Hehe, no WCP to cyklon. Tutaj w atmosferze unoszą się nie tylko pyły, ale i większe fragmenty cząstek i skał :P.
OdpowiedzUsuńAnom :D
OdpowiedzUsuńA w ogóle, czytałeś "Odyseję kosmiczną"? Pytam, bo nie wiem, czy się mogę odwoływać w porównaniach, bo chwilami trochę by mi to ułatwiło :)
Tak, pierwsze 3 części. Jeszcze 3001 przede mną ;).
OdpowiedzUsuńSuper! Ale tak teraz myślę, że przez wzgląd na ilość pytań, które mi się mnożą, to chyba główny komentarz pójdzie jednak na forum, jeśli ci to nie wadzi :) Powiedzmy, że jurorowałam kiedyś na jakimś konkursie astronomicznym i generalnie zaczytywałam się w literaturze z tego pola i pewne rzeczy o których piszesz nie są dla mnie do końca jasne i gdybym nie miała zielonego pojęcia o sprawach, to bym je łyknęła jak są, a tak, to czuję potrzebę dopytania się "co poeta miał na myśli" :) a to generuje trochę tekstu, który w forumowym formatowaniu chyba będzie czytelniejszy :)
OdpowiedzUsuńOczywiście, pisz i pytaj. Wiedziałem, że osoby siedzące głębiej w tematach s-f mogą mieć wątpliwości i pytania, a i ja mogłem gdzieś zbyt naiwnie pojechać, więc chętnie posłucham.
OdpowiedzUsuń