środa, 2 kwietnia 2014

Sferokształt, Rozdział 3 - Czwarty raport (Część 2/2)

- Non liquet.
- Chwileczkę – kapitan zerknął w Monocle – Aha, no dobrze, ale chyli się pani w stronę twierdzenia, że obiekt nie ma prawa być naturalny, czy dobrze zrozumiałem?
            Amy Flyn uniosła lewą brew i wpatrywała się przez moment w dowódcę, jakby to, co odpowie, miało stanowić o jej karierze.
- No przecież Pollack sam stwierdził, że to kwestia umowna. Jeśli za naturalne uznamy pojawianie się w kosmosie życia. Jego ewolucje, mutacje, migracje, etc., prowadzące do powstania inteligencji zdolnej do tworzenia, to jak najbardziej mamy do czynienia z tworem natury.
- John.
- Nieprawda – podjął Pollack, wstał i podszedł do wizualizacji obiektu. – Owszem, idealnie kulista budowa, zewnętrzny, plazmowy obłok, nieznane promieniowanie i ta podprogowa trójkolorowość wskazują na sztuczny twór, ale… rozmiary! Ale spójrzcie na rozmiary!
            Gubernator uniósł złamaną rękę, owiniętą regeneracyjnym biożelem.
- Nie nudź, dzieciak - warknął. – Dopiero co, kurwa, udowadniałeś, że to nie jest wytwór cywilizacji. Powiedz coś nowego. Jak dla mnie, wywód laski był przekonujący.
- Nie, panie Duncan. Mówiłem, że to nie jest wytwór cywilizacji technologicznej, w rozumieniu ziemskim.
            A jakim? – pomyślał ojciec Shahrari.
- A jakim, kurwa?! – wystrzelił gubernator.
            Młodzieniec schował się na chwilę w Monocle, po czym wrócił i zwizualizował znalezione informacje:
- Proszę spojrzeć na dane…
…Przez sto dwadzieścia pięć lat dotychczasowego lotu Dr Livingstone obserwował kosmos. Prowadził badania, a jego moc obliczeniowa przewyższa wszystkie ziemskie instytuty badawcze. Zasięg teleskopów jest większy od jakiegokolwiek, którym dysponowali astronomowie.
- No i?
- No i proszę sobie wyobrazić…
…Jakiej mocy potrzebowalibyśmy, aby stworzyć coś tak dużego? Biorąc pod uwagę nasze zasoby, czas i cel, któremu miałoby to służyć. No i… właśnie... Urządzenia zarejestrowały prędkość. - Wyrzeźbił w Monocle prezentację przedstawiającą poruszanie się najszybszych ziemskich tworów względem omawianego obiektu. - Leciał z prędkością sześciuset milionów mil na godzinę! To prawie prędkość światła i ponad pięciokrotna prędkość Dr. Livingstone’a. A nasz statek, zwróćcie uwagę, wygląda przy nim jak mrówka przy słoniu. Czy zdajecie sobie państwo sprawę, jakiej energii należałoby użyć, aby stworzyć i wprawić w ruch coś takiego? Energii tysiąca słońc! Gwiazdy neutronowej. Dla porównania – na prezentacji pojawiła się kula do gry w kręgle, której to gry John Pollack był wielkim miłośnikiem - wyobraźcie sobie, że aby rozpędzić tę małą kulę do prędkości bliskiej prędkości światła, musielibyśmy zużyć całą energię produkowaną przez Ziemię w ciągu tygodnia! - Na prezentacji pojawił się Dr Livingstone. - By rozpędzić nasz statek do prędkości stu dwudziestu sześciu milionów mil na godzinę, przez dwa lata wysysaliśmy energię prosto ze Słońca. Gdyby w Drodze Mlecznej istniała cywilizacja zdolna rozpędzić coś tak potężnego, już dawno byśmy o niej wiedzieli...
...Poza tym, jak zbudować obiekt bez użycia wytrzymałych stopów? Jak nadać mu kształt i utrwalić, jak napędzić? Nawet, jeśli jacyś obcy to potrafią, Dr Livingstone nie znalazł śladów ich istnienia w promieniu tysięcy lat świetlnych. To nie ma sensu.
Ciszę przerwał ojciec Michellis.
- Przepraszam.
- Ojcze Shahrari. – Kapitan natychmiast przekazał pałeczkę duchownemu.
- Tak… Nie jestem naukowcem… ale w tym obłoku jest... jest coś jeszcze…
            …Coś, co od początku… nie daje mi spokoju. Przecież, na miłość bożą... on jest tak piękny. Widzieliście państwo kiedyś… coś tak pięknego? Tak przykuwającego… wzrok? Tak łagodnego, jak – zamyślił się w poszukiwaniu odpowiednich słów - jak matczyne objęcia? Coś, co wywołałoby w… w was radość i błogostan jak… jak modlitwa.
- Au… au… aut… au – wystrzelił Albert Craiis, a jego głos brzmiał jak kpina.
            Amy Flyn podeszła do pisarza i za pomocą gazy wytarła mu twarz, na której zebrała się już pokaźna, pienista plama. Z nosa zaś wystawał niesmaczny bąbel.
- Tu się zgodzę z klechą – oparł Duncan i zawadiacko się uśmiechnął, odprowadzając wzrokiem kobietę. – Jest ładniejszy nawet od pani doktor. Chociaż z nim bym do łóżka nie poszedł.
            Major Flyn obrzuciła gubernatora wściekłym spojrzeniem.
- U niego masz pan większe szanse.
            Duncan skwitował ripostę infantylnym rechotem i zerknął na Alberta Craiisa, który lojalnie, choć nieświadomie, poparł go idiotycznym wyrazem twarzy.
- Skupmy się – poprosił kapitan. – Ojciec Shahrari poruszył bardzo ciekawy temat. Ja też to zauważyłem. John, co pan o tym myśli?
- Nie zwróciłem uwagi – z podnieceniem odparł inżynier. – Ale proszę rozwinąć myśl, ojcze. Do czego pan pije?
- No… ja, jako duchowny, zwykle na… na sprawy materialne spoglądam… z obojętnością. Nauczyło mnie to… dostrzegać piękno, nawet… nawet to ukryte. Ale proszę pomyśleć. Wytwory naszej… cywilizacji. Lokomotywy, samochody... odrzutowce. Statki kosmiczne. Okręty. One nie są…
- Piękne? – dokończył John Polack, nie wychodząc ze stanu głębokiego podniecenia.
- Jasne, że są piękne – sprostowała Amy Flyn, a na jej zimnej twarzy zagościł płomień zainteresowania - ale w innym, majestatycznym sensie.
- Ooo... - zająknął ksiądz, salutując w stronę kobiety. - Otóż to...
- Chyba wiem, o co księdzu chodzi – dopowiedział inżynier i wyprężył się jak prymus recytujący wypracowanie. - Racja, ale to nawet potwierdza moją tezę...
- Wyjaśnij, John.
- Cywilizacje technologiczne...
            ...Choć biorąc pod uwagę paradoks Fermiego, debatujemy czysto hipotetycznie, zdobywają energię na zasadzie zawłaszczenia. Ziemi, dóbr, planet, gwiazd. Są drapieżnikami. Oddziałują na otaczające ich gatunki antagonistycznie. Każda technologiczna cywilizacja to niewątpliwie drapieżcy, stojący na najwyższym szczeblu drabiny pokarmowej. Nasze dzieła, szczególnie te, które gdzieś wysyłamy, którymi chcemy się pochwalić, o których wiemy, że będą oceniane lub poddawane analizie, są tworzone na nasz drapieżczy wzór. Nawet, jeśli celowo działamy odwrotnie, piszemy list pokojowy, stawiamy pomnik antywojenny, chcemy do siebie kogoś zachęcić, to i tak podprogowo umieszczamy tam informację o naszej sile. Spójrzcie…
            (Na wizualizacji znów pojawiła się majestatyczna, przypominająca drapieżcę sylwetka Dr. Livingstone’a).
            …Największe dzieło naszej cywilizacji, wysłane do nieznanego układu, w pokojowej misji założenia kolonii.
- Cantus cycneus.
- Cholerka, Amy, skończ z tą łaciną i mów, o co ci chodzi?
- Chcesz powiedzieć, że obiekt jest zbyt piękny, żeby być tworem cywilizacji? - zauważyła doktor Flyn. - Nie możemy tak generalizować, John. To pseudonaukowe podejście. Nie mam nic do filozofii i przyznaję, że obiekt faktycznie jest zachwycająco piękny, ale wolę opierać się na rozsądku i potwierdzonych danych...
- Co zachwyca cię najbardziej na świecie? – szybko spytał ją Pollack.
            Amy utkwiła wzrok w zielonych oczach młodszego kolegi, jakby zgłębiając tajniki pytania.
- Pff… bo ja wiem… Widok narodzin gwiazdy?
- Typowo babska gadka – wykpił ją krewki dyplomata.
- A pana, gubernatorze? – Pollack wykorzystał jego uwagę.
            Duncan spojrzał na młodzieńca w taki sposób, jakby zadane pytanie było ostatnią rzeczą, której się spodziewał.
- Widok czarnych, jędrnych cycków ze sztywno sterczącymi sutkami – odparł, a pigment na twarzy doktor Flyn stał się mniej intensywny.
- Yhy – podłapał John i odwrócił się w stronę ojca Michellisa. – A księdza co najbardziej zachwyca?
- Mnie? – Trójkątna twarz duchownego rozpłynęła się w błogiej kontemplacji. - No, może wyda się to naiwne, ale… widok na… nakarmionych, szczęśliwych dzieci.
- Otóż to! – triumfalnie ryknął młody inżynier. – Każdy z was wymienił naturalne piękno. Nieważne, jakimi słowami to wyraziliście…

***
Dzień trzeci.

- Pięćdziesiąt cztery lata temu życie na Ziemi przestało istnieć – powiedział kapitan, ale niektórzy od dawna wiedzieli, że stało się coś epokowego, strasznego. Coś, co sprawiało, że kapitan Jim Cyrus, dusza towarzystwa, gaduła, żeglarz i miłośnik życia pełną piersią, zamienił się w posępnego biurokratę i od dwóch dni pełnił funkcję podrzędnego konferansjera. Nikt tego głośno nie powiedział. Dziwne, niewyjaśnione obawy nabrzmiewały w głowach jak rosnące drożdże. Na trzecim zebraniu nikt nie odezwał się słowem, nawet Duncan; pozwolili, by kapitan podzielił się z nimi trzecim raportem. - Opublikowałem warunkowy raport w Monocle. Nie wiem, dlaczego powędrował na moje ręce. Nie wiem, co zyskałbym, zachowując go dla siebie. Zresztą... Niech każdy się z tym teraz szczegółowo, w spokoju zapozna. Powiem kilka słów:
            Dr Livingstone, korespondujący z planetą matką, ostatni sygnał otrzymał dwadzieścia dziewięć lat temu. Wraz z nim dotarły wiązki zwrotne z teleskopów. Planetoida o symbolu 15820 i średnicy stu czterech mil, wytrącona z pasa Kuipera, wdarła się do wnętrza układu słonecznego. Jej nowa, niegroźna orbita, po kolejnej kolizji w pasie planetoid, załamała się i zmieniła w orbitę kolizyjną z Ziemią. Uderzyła w Atlantyk, kilkaset mil na północ od Azorów z prędkością dwudziestu sześciu tysięcy mil na godzinę. Uderzenie było tak silne, że Ziemia i Księżyc zmieniły orbity i nachylenie względem ekliptyki. Planeta będzie gotowa do zamieszkania za kilkadziesiąt tysięcy lat. Przykro mi...
            (Michellis Shahrari zaczął szlochać. Bob Duncan energicznie chwycił za kieszenie, jakby szukał komunikatora, za pomocą którego mógłby powiadomić rodzinę i kontrahentów. Z kolei Albert Craiis... Nie, nie, Albert Craiis w dalszym ciągu idiotycznie szczerzył zęby, pohukując od czasu do czasu jak małpa).
            ...Zgodnie z wytycznymi, Dr Livingstone przejął pełnię władzy nad misją i pasażerami. Na orbicie okołosłonecznej 51 Pegasi od statku odłączymy moduł kolonizacyjny, którego dowódcą, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, będę ja. Funkcję tę zachowam do założenia i zabezpieczenia pierwszej kolonii na planecie Pegasi 2. Tam władzę cywilną przejmie Gubernator Duncan i Organizacja Narodów Zjednoczonych. Zarządzam dwudziestoczterogodzinną przerwę, aby każde z was zdążyło się z tą informacją oswoić i pogodzić. To wszystko, dziękuję...

***
Dzień czwarty.

- ...i dlatego powinien się ksiądz wypowiedzieć szerzej – zachęcił kapitan. - Tu nie chodzi o wiarę, o reprezentowanie kościoła. Nawet nie o to, że ojciec potrafił postawić się kościelnym hierarchom. Tu chodzi o fakt, że jest ojciec wybitnym teologiem, religioznawcą...
- Jakiego kościoła? – zapytał Shahrari, próbując przewalczyć łkanie. - Jakich hie... hierarchów? Wszystko przepadło... Co mogę rzec... skoro nie... nie ma już miejsca, które... nasza wiara uważała za... za wybrane. Jestem nikim...
- Skoro Dr Livingstone ojca wskrzesił – pocieszył John Polack – to znaczy, że nikogo lepszego nie ma.
- Ten obiekt to nie „vis maior” – chłodno podkreśliła Amy, a pan Pollack, zdawało się, że nieświadomie przytaknął. – Ale i ja chętnie posłucham opinii rzymskokatolickiego księdza.
ojciec Shahrari wstał, a zrobił to tak nerwowo, że niemal odbił się od podłogi i pokonał nikłą grawitację. Wciąż wyglądał, jakby płakał, łatwo się było domyśleć, w jakim jest stanie emocjonalnym. Nie podszedł do wizualizatora, tylko skruszył się w swojej małej, białej przestrzeni i rzekł:
- Wielu... zaprawdę wielu, w obliczu takich... nieszczęść, widząc coś takiego, taki obiekt... istotę czy... twór, którym to coś jest, uwierzyłoby i zapewniało, że to... to znak od Boga. Że to i sam... Pan Bóg wybrał się na... przechadzkę po włościach... by pocieszać nieszczęśliwe dziatki. Owieczki bez – zamilkł na dłuższą chwilę – bez zagrody. Lud bez ziemi...
            ...Ale ja pytam: czym lub kim jest Bóg? Jak... jak, powiedzcie, go zdefiniować? Czy to istota podobna do... nas? Nad-istota? Czy... czy może to czysta energia – wertował przez chwilę szuflady pamięci - energia, która wypełnia... wszechświat i włada nim? Czy Bóg może... się materializować? Czy nie może? Mijają dekady, wieki... milenia... A my? My wciąż zadajemy złe pytania. Czekamy... czekamy na niewłaściwe odpowiedzi.
- Że o co chodzi? - Bob Duncan nie ukrywał, iż ciężko mu się skoncentrować na wywodach duchownego. - Że to nie jest czarodziejski obłoczek?
- Wiedzcie, że Bóg – kontynuował ksiądz – to coś... coś znacznie ważniejszego. To nadzieja... która dawała siłę matkom... wstawać co dzień do pracy, by... by wykarmić dzieci. To etyka, która czuwała... uczyła byśmy nie zjadali się nawzajem. To co... codzienna modlitwa, duchowy trening... prowadzący nas... prosto w objęcia... w ramiona szczęścia. Do naszego... prywatnego nieba. Jeżeli życie na Ziemi... umarło... a my lecimy, aby... aby założyć nową – przetarł oczy – nową Ziemię. Jeżeli ten... obiekt lub ta istota, którą... którą napotkaliśmy, sprawi... że nowy lud, na... na tej nowej Ziemi... My wszyscy... kiedyś... staniemy się lep... lepszymi ludźmi, to tak – zakreślił w powietrzu znak krzyża - to po stokroć tak, tak, tak, jest... Bogiem... Bo takiego Boga, o jakiego pytacie, nie... ma i nigdy nie... nie było.  Bóg nie istnieje...
            Dłuższą chwilę ciszy przerwał kapitan.
- Teraz już wiem, dlaczego Dr Livingstone wybudził właśnie ojca – podsumował. - Papież nigdy by czegoś takiego nie powiedział. „Bóg nie istnieje”? Hmm... Dziękuję za szczerość i odwagę, to godne podziwu...
- Cholercia! - krzyknął podniecony porucznik. - Mecharganizm odblokował czwarty raport. Akta Alberta Craiisa. Spójrzcie... Jest już w Monocle.

***

- ...no, ale dalej nie rozumiem, jak ten imbecyl ma nam pomóc? – zapytał Bob Duncan, co wywołało dodatkową falę radości na twarzy pisarza i natychmiastowy odzew projektanta statku.
- Zmiany, które zaszły w jego mózgu, sprawiły, że stał się mentalną rośliną – wyjaśnił John Pollack. - Ale wywołały też pojawienie się nieznanego zmysłu. Dr Livingstone twierdzi, że to pierwszy taki przypadek w historii ewolucji homo sapiens. I może mieć rację, bo to pierwszy raz w dziejach, gdy ludzki mózg został zamrożony na sto dwadzieścia pięć lat. Wyobrażacie sobie to? Powstają nowe zmysły, nowe sensory, nowe horyzonty. Obudzono nas, proszę państwa, w innej epoce. Zupełnie nowa nauka, nowe możliwości zawitają na Pegasi 2. Nie wiem, jak pan Craiis ma nam teraz pomóc; nie wiem, co może wnieść do dyskusji, ale jest on niewątpliwie przykładem nowego typu człowieka.
- Zajebiście...
            Na kamiennej twarzy kapitana pojawiło się zaskoczenie.
- Statek odblokował akta Boba Duncana...

***

- Spokojnie, panie gubernatorze... Bob... - drążył kapitan. - Skup się i przypomnij sobie... Jakie ostatnie słowa zapisałeś? O co chodzi?
- Kurwa, ja... - Na twarzy gubernatora pojawił się grymas bólu. Ale nie fizycznego. Ten rodzaj cierpienia nigdy nie uzewnętrzniał się na jego fizjonomii. Pojawił się tam grymas bólu emocjonalnego. - Ja nic z tego nie jarzę...
            …Marion, moja żona... Zresztą, chuj wie, skąd statek kosmiczny może takie rzeczy wiedzieć... Słuchaj, Jim, ona była bogobojna, rozumiesz? Nie znałem innych, tak mocno wierzących ludzi. Ja nie wierzę w boga, pierdolę. To ją kochałem najbardziej na świecie. Kurwa mać! Zawsze próbowała mnie zmienić... Gdy wygrałem wybory, wiedzieliśmy, że ona nie poleci. Jej ciało nie wytrzymałoby hibernacji. Nie mogła pogodzić się z losem. Ciężko zachorowała. Gdy było jasne, że cuda techniki jej nie wyleczą, popadłem w obłęd. Ostatnie, o co prosiła, to żeby w nowej kolonii zbudować kościół, ku jej pamięci. Byłem tak wściekły, że zacząłem bluzgać. Krzyknąłem: „jak spotkam boga, to mu powiem, jakim jest wrednym chujem”. Wybiegłem i poszedłem się naćpać. Gdy wytrzeźwiałem i wróciłem, nie żyła. Marion miała wtedy trzydzieści trzy lata i to były ostatnie słowa, które usłyszała z moich ust... Ostatnie słowa, które zapisałem na pieprzonej kartce i wsadziłem w medalion z jej zdjęciem...

- Sfe-ro-kształt – wydukał Albert Craiis.

4 komentarze:

  1. Jego ewolucje, mutacje, migracje,

    Nie jestem pewna czy używa się liczby mnogiej od ewolucji… nie licząc ewolucji akrobatów itd. :)



    A jakim? – pomyślał ojciec Shahrari.

    - A jakim, kurwa?! – wystrzelił gubernator.


    <3



    - Widok czarnych, jędrnych cycków ze sztywno sterczącymi sutkami – odparł, a pigment na twarzy doktor Flyn stał się mniej intensywny.

    Pigment na twarzy, sugeruje nie, że sama zbladła, tylko że miała farbę na twarzy. Glównego problemu upatruję w „na”.



    Na orbicie okołosłonecznej 51 Pegasi

    O i w nawiązaniu do rozmowy pod poprzednia częścią, to jest ten moment gdy szczerzę się do monitora, bo wychodzi, że dobrze pokojarzyłam, a wcześniej miałam do czynienia w tekście ze skrótem myślowym. :)

    Nie podszedł do wizualizatora, tylko skruszył się w swojej małej, białej przestrzeni i rzekł:

    Skruszył?

    Podoba mi się scena z tym jak ksiądz mówi o bogu, o tym czym on jest/był i jak niedopasowana jest ta ekipa tutaj, jak walczą ze swoją własną niewiedzą zdani na łaskę tego, co im komputer wypluje, jak dumają i próbują zrozumieć, po co im zwarzywiony Craiis i co dalej. Fajnie, ze oparłeś to wszystko o dialogi, o długie wypowiedzi, ale nie suche ekspozycje, tylko punkty widzenia postaci. :D


    OdpowiedzUsuń
  2. Zachodzę w głowę, co takiego jest w tym rozdziale, że tak się ludziskom podoba? O.o. Ja nie lubię takich rozdziałów pisać. Wolę takie Panny Alfa itp :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Będę zgadywać, ale:
    tu masz ludzi, byty swojskie i mocno nieidealne w dodatku. Jest dynamika i się przez to szybko czyta. Są rozmowy, te dłuższe monologi - treść.
    "Panna Alfa" po pierwsze jest ciężka językowo. Mi było o tyle łatwiej, że jak mi się mówi pulsar, to wiem z czym to się je. Co nie zmienia faktu, że często pojawiają się tam słowa trudne w co najmniej dziwnych dla siebie kontekstach i trza dumać, dopasowywać (co nie zawsze się da, jak już doszliśmy w paru miejscach :))
    Powiedziałabym, ze to tu jest przystępniejsze, o :)

    OdpowiedzUsuń
  4. 37 yr old Sales Associate Annadiane Durrance, hailing from Gimli enjoys watching movies like Donovan's Echo and Knife making. Took a trip to Old Towns of Djenné and drives a Sable. sprawdz post po prawej

    OdpowiedzUsuń