- Non liquet.
- Chwileczkę – kapitan zerknął w Monocle – Aha, no dobrze, ale chyli się pani w stronę twierdzenia,
że obiekt nie ma prawa być naturalny, czy dobrze zrozumiałem?
Amy Flyn
uniosła lewą brew i wpatrywała się przez moment w dowódcę, jakby to, co
odpowie, miało stanowić o jej karierze.
- No przecież Pollack sam stwierdził, że to kwestia umowna.
Jeśli za naturalne uznamy pojawianie się w kosmosie życia. Jego ewolucje,
mutacje, migracje, etc., prowadzące do powstania inteligencji zdolnej do
tworzenia, to jak najbardziej mamy do czynienia z tworem natury.
- John.
- Nieprawda – podjął Pollack, wstał i podszedł do
wizualizacji obiektu. – Owszem, idealnie kulista budowa, zewnętrzny, plazmowy
obłok, nieznane promieniowanie i ta podprogowa trójkolorowość wskazują na
sztuczny twór, ale… rozmiary! Ale spójrzcie na rozmiary!
Gubernator
uniósł złamaną rękę, owiniętą regeneracyjnym biożelem.
- Nie nudź, dzieciak - warknął. – Dopiero co, kurwa,
udowadniałeś, że to nie jest wytwór cywilizacji. Powiedz coś nowego. Jak dla
mnie, wywód laski był przekonujący.
- Nie, panie Duncan. Mówiłem, że to nie jest wytwór
cywilizacji technologicznej, w rozumieniu ziemskim.
A jakim? –
pomyślał ojciec Shahrari.
- A jakim, kurwa?! – wystrzelił gubernator.
Młodzieniec
schował się na chwilę w Monocle, po czym wrócił i zwizualizował
znalezione informacje:
- Proszę spojrzeć na dane…
…Przez sto dwadzieścia pięć lat
dotychczasowego lotu Dr Livingstone
obserwował kosmos. Prowadził badania, a jego moc obliczeniowa przewyższa
wszystkie ziemskie instytuty badawcze. Zasięg teleskopów jest większy od
jakiegokolwiek, którym dysponowali astronomowie.
- No i?
- No i proszę sobie wyobrazić…
…Jakiej mocy potrzebowalibyśmy,
aby stworzyć coś tak dużego? Biorąc pod uwagę nasze zasoby, czas i cel, któremu
miałoby to służyć. No i… właśnie... Urządzenia zarejestrowały prędkość. -
Wyrzeźbił w Monocle prezentację przedstawiającą poruszanie się
najszybszych ziemskich tworów względem omawianego obiektu. - Leciał z
prędkością sześciuset milionów mil na godzinę! To prawie prędkość światła i ponad
pięciokrotna prędkość Dr. Livingstone’a.
A nasz statek, zwróćcie uwagę, wygląda przy nim jak mrówka przy słoniu. Czy
zdajecie sobie państwo sprawę, jakiej energii należałoby użyć, aby stworzyć i
wprawić w ruch coś takiego? Energii tysiąca słońc! Gwiazdy neutronowej. Dla
porównania – na prezentacji pojawiła się kula do gry w kręgle, której to gry
John Pollack był wielkim miłośnikiem - wyobraźcie sobie, że aby rozpędzić tę
małą kulę do prędkości bliskiej prędkości światła, musielibyśmy zużyć całą energię
produkowaną przez Ziemię w ciągu tygodnia! - Na prezentacji pojawił się Dr
Livingstone. - By rozpędzić nasz statek do prędkości stu dwudziestu sześciu
milionów mil na godzinę, przez dwa lata wysysaliśmy energię prosto ze Słońca.
Gdyby w Drodze Mlecznej istniała cywilizacja zdolna rozpędzić coś tak
potężnego, już dawno byśmy o niej wiedzieli...
...Poza tym, jak zbudować obiekt
bez użycia wytrzymałych stopów? Jak nadać mu kształt i utrwalić, jak napędzić?
Nawet, jeśli jacyś obcy to potrafią, Dr
Livingstone nie znalazł śladów ich istnienia w promieniu tysięcy lat
świetlnych. To nie ma sensu.
Ciszę przerwał ojciec Michellis.
- Przepraszam.
- Ojcze Shahrari. – Kapitan natychmiast przekazał pałeczkę
duchownemu.
- Tak… Nie jestem naukowcem… ale w tym obłoku jest... jest
coś jeszcze…
…Coś, co od
początku… nie daje mi spokoju. Przecież, na miłość bożą... on jest tak piękny.
Widzieliście państwo kiedyś… coś tak pięknego? Tak przykuwającego… wzrok? Tak
łagodnego, jak – zamyślił się w poszukiwaniu odpowiednich słów - jak matczyne
objęcia? Coś, co wywołałoby w… w was radość i błogostan jak… jak modlitwa.
- Au… au… aut… au – wystrzelił Albert Craiis, a jego głos
brzmiał jak kpina.
Amy Flyn
podeszła do pisarza i za pomocą gazy wytarła mu twarz, na której zebrała się
już pokaźna, pienista plama. Z nosa zaś wystawał niesmaczny bąbel.
- Tu się zgodzę z klechą – oparł Duncan i zawadiacko się
uśmiechnął, odprowadzając wzrokiem kobietę. – Jest ładniejszy nawet od pani
doktor. Chociaż z nim bym do łóżka nie poszedł.
Major Flyn obrzuciła
gubernatora wściekłym spojrzeniem.
- U niego masz pan większe szanse.
Duncan
skwitował ripostę infantylnym rechotem i zerknął na Alberta Craiisa, który
lojalnie, choć nieświadomie, poparł go idiotycznym wyrazem twarzy.
- Skupmy się – poprosił kapitan. – Ojciec Shahrari poruszył
bardzo ciekawy temat. Ja też to zauważyłem. John, co pan o tym myśli?
- Nie zwróciłem uwagi – z podnieceniem odparł inżynier. – Ale
proszę rozwinąć myśl, ojcze. Do czego pan pije?
- No… ja, jako duchowny, zwykle na… na sprawy materialne
spoglądam… z obojętnością. Nauczyło mnie to… dostrzegać piękno, nawet… nawet to
ukryte. Ale proszę pomyśleć. Wytwory naszej… cywilizacji. Lokomotywy,
samochody... odrzutowce. Statki kosmiczne. Okręty. One nie są…
- Piękne? – dokończył John Polack, nie wychodząc ze stanu
głębokiego podniecenia.
- Jasne, że są piękne – sprostowała Amy Flyn, a na jej zimnej
twarzy zagościł płomień zainteresowania - ale w innym, majestatycznym sensie.
- Ooo... - zająknął ksiądz, salutując w stronę kobiety. -
Otóż to...
- Chyba wiem, o co księdzu chodzi – dopowiedział inżynier i
wyprężył się jak prymus recytujący wypracowanie. - Racja, ale to nawet
potwierdza moją tezę...
- Wyjaśnij, John.
- Cywilizacje technologiczne...
...Choć
biorąc pod uwagę paradoks Fermiego, debatujemy czysto hipotetycznie, zdobywają
energię na zasadzie zawłaszczenia. Ziemi, dóbr, planet, gwiazd. Są
drapieżnikami. Oddziałują na otaczające ich gatunki antagonistycznie. Każda
technologiczna cywilizacja to niewątpliwie drapieżcy, stojący na najwyższym
szczeblu drabiny pokarmowej. Nasze dzieła, szczególnie te, które gdzieś
wysyłamy, którymi chcemy się pochwalić, o których wiemy, że będą oceniane lub
poddawane analizie, są tworzone na nasz drapieżczy wzór. Nawet, jeśli celowo
działamy odwrotnie, piszemy list pokojowy, stawiamy pomnik antywojenny, chcemy
do siebie kogoś zachęcić, to i tak podprogowo umieszczamy tam informację o
naszej sile. Spójrzcie…
(Na
wizualizacji znów pojawiła się majestatyczna, przypominająca drapieżcę sylwetka
Dr. Livingstone’a).
…Największe dzieło naszej cywilizacji, wysłane do
nieznanego układu, w pokojowej misji założenia kolonii.
- Cantus cycneus.
- Cholerka, Amy, skończ z tą łaciną i mów, o co ci chodzi?
- Chcesz powiedzieć, że obiekt jest zbyt piękny, żeby być
tworem cywilizacji? - zauważyła doktor Flyn. - Nie możemy tak generalizować,
John. To pseudonaukowe podejście. Nie mam nic do filozofii i przyznaję, że
obiekt faktycznie jest zachwycająco piękny, ale wolę opierać się na rozsądku i
potwierdzonych danych...
- Co zachwyca cię najbardziej na świecie? – szybko spytał ją
Pollack.
Amy utkwiła
wzrok w zielonych oczach młodszego kolegi, jakby zgłębiając tajniki pytania.
- Pff… bo ja wiem… Widok narodzin gwiazdy?
- Typowo babska gadka – wykpił ją krewki dyplomata.
- A pana, gubernatorze? – Pollack wykorzystał jego uwagę.
Duncan
spojrzał na młodzieńca w taki sposób, jakby zadane pytanie było ostatnią
rzeczą, której się spodziewał.
- Widok czarnych, jędrnych cycków ze sztywno sterczącymi
sutkami – odparł, a pigment na twarzy doktor Flyn stał się mniej intensywny.
- Yhy – podłapał John i odwrócił się w stronę ojca
Michellisa. – A księdza co najbardziej zachwyca?
- Mnie? – Trójkątna twarz duchownego rozpłynęła się w błogiej
kontemplacji. - No, może wyda się to naiwne, ale… widok na… nakarmionych,
szczęśliwych dzieci.
- Otóż to! – triumfalnie ryknął młody inżynier. – Każdy z was
wymienił naturalne piękno. Nieważne, jakimi słowami to wyraziliście…
***
Dzień trzeci.
- Pięćdziesiąt cztery lata temu życie na Ziemi przestało
istnieć – powiedział kapitan, ale niektórzy od dawna wiedzieli, że stało się
coś epokowego, strasznego. Coś, co sprawiało, że kapitan Jim Cyrus, dusza
towarzystwa, gaduła, żeglarz i miłośnik życia pełną piersią, zamienił się w
posępnego biurokratę i od dwóch dni pełnił funkcję podrzędnego konferansjera.
Nikt tego głośno nie powiedział. Dziwne, niewyjaśnione obawy nabrzmiewały w
głowach jak rosnące drożdże. Na trzecim zebraniu nikt nie odezwał się słowem,
nawet Duncan; pozwolili, by kapitan podzielił się z nimi trzecim raportem. -
Opublikowałem warunkowy raport w Monocle. Nie wiem, dlaczego powędrował
na moje ręce. Nie wiem, co zyskałbym, zachowując go dla siebie. Zresztą...
Niech każdy się z tym teraz szczegółowo, w spokoju zapozna. Powiem kilka słów:
Dr Livingstone,
korespondujący z planetą matką, ostatni sygnał otrzymał dwadzieścia
dziewięć lat temu. Wraz z nim dotarły wiązki zwrotne z teleskopów. Planetoida o
symbolu 15820 i średnicy stu czterech mil, wytrącona z pasa Kuipera, wdarła się
do wnętrza układu słonecznego. Jej nowa, niegroźna orbita, po kolejnej kolizji
w pasie planetoid, załamała się i zmieniła w orbitę kolizyjną z Ziemią.
Uderzyła w Atlantyk, kilkaset mil na północ od Azorów z prędkością dwudziestu
sześciu tysięcy mil na godzinę. Uderzenie było tak silne, że Ziemia i Księżyc
zmieniły orbity i nachylenie względem ekliptyki. Planeta będzie gotowa do
zamieszkania za kilkadziesiąt tysięcy lat. Przykro mi...
(Michellis
Shahrari zaczął szlochać. Bob Duncan energicznie chwycił za kieszenie, jakby szukał
komunikatora, za pomocą którego mógłby powiadomić rodzinę i kontrahentów. Z
kolei Albert Craiis... Nie, nie, Albert Craiis w dalszym ciągu idiotycznie
szczerzył zęby, pohukując od czasu do czasu jak małpa).
...Zgodnie z
wytycznymi, Dr Livingstone przejął pełnię władzy nad misją i pasażerami.
Na orbicie okołosłonecznej 51 Pegasi od statku odłączymy moduł
kolonizacyjny, którego dowódcą, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, będę ja.
Funkcję tę zachowam do założenia i zabezpieczenia pierwszej kolonii na planecie
Pegasi 2. Tam władzę cywilną przejmie Gubernator Duncan i Organizacja
Narodów Zjednoczonych. Zarządzam dwudziestoczterogodzinną przerwę, aby każde z
was zdążyło się z tą informacją oswoić i pogodzić. To wszystko, dziękuję...
***
Dzień czwarty.
- ...i dlatego powinien się ksiądz wypowiedzieć szerzej –
zachęcił kapitan. - Tu nie chodzi o wiarę, o reprezentowanie kościoła. Nawet
nie o to, że ojciec potrafił postawić się kościelnym hierarchom. Tu chodzi o
fakt, że jest ojciec wybitnym teologiem, religioznawcą...
- Jakiego kościoła? – zapytał Shahrari, próbując przewalczyć
łkanie. - Jakich hie... hierarchów? Wszystko przepadło... Co mogę rzec... skoro
nie... nie ma już miejsca, które... nasza wiara uważała za... za wybrane.
Jestem nikim...
- Skoro Dr Livingstone ojca wskrzesił – pocieszył John
Polack – to znaczy, że nikogo lepszego nie ma.
- Ten obiekt to nie „vis maior” – chłodno podkreśliła Amy, a
pan Pollack, zdawało się, że nieświadomie przytaknął. – Ale i ja chętnie
posłucham opinii rzymskokatolickiego księdza.
ojciec Shahrari wstał, a zrobił to tak nerwowo, że niemal
odbił się od podłogi i pokonał nikłą grawitację. Wciąż wyglądał, jakby płakał,
łatwo się było domyśleć, w jakim jest stanie emocjonalnym. Nie podszedł do
wizualizatora, tylko skruszył się w swojej małej, białej przestrzeni i rzekł:
- Wielu... zaprawdę wielu, w obliczu takich... nieszczęść,
widząc coś takiego, taki obiekt... istotę czy... twór, którym to coś jest,
uwierzyłoby i zapewniało, że to... to znak od Boga. Że to i sam... Pan Bóg
wybrał się na... przechadzkę po włościach... by pocieszać nieszczęśliwe
dziatki. Owieczki bez – zamilkł na dłuższą chwilę – bez zagrody. Lud bez
ziemi...
...Ale ja
pytam: czym lub kim jest Bóg? Jak... jak, powiedzcie, go zdefiniować? Czy to
istota podobna do... nas? Nad-istota? Czy... czy może to czysta energia –
wertował przez chwilę szuflady pamięci - energia, która wypełnia... wszechświat
i włada nim? Czy Bóg może... się materializować? Czy nie może? Mijają dekady,
wieki... milenia... A my? My wciąż zadajemy złe pytania. Czekamy... czekamy na
niewłaściwe odpowiedzi.
- Że o co chodzi? - Bob Duncan nie ukrywał, iż ciężko mu się
skoncentrować na wywodach duchownego. - Że to nie jest czarodziejski obłoczek?
- Wiedzcie, że Bóg – kontynuował ksiądz – to coś... coś
znacznie ważniejszego. To nadzieja... która dawała siłę matkom... wstawać co
dzień do pracy, by... by wykarmić dzieci. To etyka, która czuwała... uczyła
byśmy nie zjadali się nawzajem. To co... codzienna modlitwa, duchowy trening...
prowadzący nas... prosto w objęcia... w ramiona szczęścia. Do naszego...
prywatnego nieba. Jeżeli życie na Ziemi... umarło... a my lecimy, aby... aby
założyć nową – przetarł oczy – nową Ziemię. Jeżeli ten... obiekt lub ta istota,
którą... którą napotkaliśmy, sprawi... że nowy lud, na... na tej nowej Ziemi...
My wszyscy... kiedyś... staniemy się lep... lepszymi ludźmi, to tak – zakreślił
w powietrzu znak krzyża - to po stokroć tak, tak, tak, jest... Bogiem... Bo
takiego Boga, o jakiego pytacie, nie... ma i nigdy nie... nie było. Bóg nie istnieje...
Dłuższą
chwilę ciszy przerwał kapitan.
- Teraz już wiem, dlaczego Dr Livingstone wybudził
właśnie ojca – podsumował. - Papież nigdy by czegoś takiego nie powiedział.
„Bóg nie istnieje”? Hmm... Dziękuję za szczerość i odwagę, to godne podziwu...
- Cholercia! - krzyknął podniecony porucznik. - Mecharganizm
odblokował czwarty raport. Akta Alberta Craiisa. Spójrzcie... Jest już w Monocle.
***
- ...no, ale dalej nie rozumiem, jak ten imbecyl ma nam
pomóc? – zapytał Bob Duncan, co wywołało dodatkową falę radości na twarzy
pisarza i natychmiastowy odzew projektanta statku.
- Zmiany, które zaszły w jego mózgu, sprawiły, że stał się
mentalną rośliną – wyjaśnił John Pollack. - Ale wywołały też pojawienie się
nieznanego zmysłu. Dr Livingstone twierdzi, że to pierwszy taki
przypadek w historii ewolucji homo sapiens. I może mieć rację, bo to pierwszy
raz w dziejach, gdy ludzki mózg został zamrożony na sto dwadzieścia pięć lat.
Wyobrażacie sobie to? Powstają nowe zmysły, nowe sensory, nowe horyzonty.
Obudzono nas, proszę państwa, w innej epoce. Zupełnie nowa nauka, nowe
możliwości zawitają na Pegasi 2. Nie wiem, jak pan Craiis ma nam teraz
pomóc; nie wiem, co może wnieść do dyskusji, ale jest on niewątpliwie
przykładem nowego typu człowieka.
- Zajebiście...
Na kamiennej
twarzy kapitana pojawiło się zaskoczenie.
- Statek odblokował akta Boba Duncana...
***
- Spokojnie, panie gubernatorze... Bob... - drążył kapitan. -
Skup się i przypomnij sobie... Jakie ostatnie słowa zapisałeś? O co chodzi?
- Kurwa, ja... - Na twarzy gubernatora pojawił się grymas
bólu. Ale nie fizycznego. Ten rodzaj cierpienia nigdy nie uzewnętrzniał się na
jego fizjonomii. Pojawił się tam grymas bólu emocjonalnego. - Ja nic z tego nie
jarzę...
…Marion,
moja żona... Zresztą, chuj wie, skąd statek kosmiczny może takie rzeczy
wiedzieć... Słuchaj, Jim, ona była bogobojna, rozumiesz? Nie znałem innych, tak
mocno wierzących ludzi. Ja nie wierzę w boga, pierdolę. To ją kochałem
najbardziej na świecie. Kurwa mać! Zawsze próbowała mnie zmienić... Gdy
wygrałem wybory, wiedzieliśmy, że ona nie poleci. Jej ciało nie wytrzymałoby
hibernacji. Nie mogła pogodzić się z losem. Ciężko zachorowała. Gdy było jasne,
że cuda techniki jej nie wyleczą, popadłem w obłęd. Ostatnie, o co prosiła, to
żeby w nowej kolonii zbudować kościół, ku jej pamięci. Byłem tak wściekły, że
zacząłem bluzgać. Krzyknąłem: „jak spotkam boga, to mu powiem, jakim jest
wrednym chujem”. Wybiegłem i poszedłem się naćpać. Gdy wytrzeźwiałem i
wróciłem, nie żyła. Marion miała wtedy trzydzieści trzy lata i to były ostatnie
słowa, które usłyszała z moich ust... Ostatnie słowa, które zapisałem na
pieprzonej kartce i wsadziłem w medalion z jej zdjęciem...
- Sfe-ro-kształt – wydukał Albert Craiis.
Jego ewolucje, mutacje, migracje,
OdpowiedzUsuńNie jestem pewna czy używa się liczby mnogiej od ewolucji… nie licząc ewolucji akrobatów itd. :)
A jakim? – pomyślał ojciec Shahrari.
- A jakim, kurwa?! – wystrzelił gubernator.
<3
- Widok czarnych, jędrnych cycków ze sztywno sterczącymi sutkami – odparł, a pigment na twarzy doktor Flyn stał się mniej intensywny.
Pigment na twarzy, sugeruje nie, że sama zbladła, tylko że miała farbę na twarzy. Glównego problemu upatruję w „na”.
Na orbicie okołosłonecznej 51 Pegasi
O i w nawiązaniu do rozmowy pod poprzednia częścią, to jest ten moment gdy szczerzę się do monitora, bo wychodzi, że dobrze pokojarzyłam, a wcześniej miałam do czynienia w tekście ze skrótem myślowym. :)
Nie podszedł do wizualizatora, tylko skruszył się w swojej małej, białej przestrzeni i rzekł:
Skruszył?
Podoba mi się scena z tym jak ksiądz mówi o bogu, o tym czym on jest/był i jak niedopasowana jest ta ekipa tutaj, jak walczą ze swoją własną niewiedzą zdani na łaskę tego, co im komputer wypluje, jak dumają i próbują zrozumieć, po co im zwarzywiony Craiis i co dalej. Fajnie, ze oparłeś to wszystko o dialogi, o długie wypowiedzi, ale nie suche ekspozycje, tylko punkty widzenia postaci. :D
Zachodzę w głowę, co takiego jest w tym rozdziale, że tak się ludziskom podoba? O.o. Ja nie lubię takich rozdziałów pisać. Wolę takie Panny Alfa itp :D
OdpowiedzUsuńBędę zgadywać, ale:
OdpowiedzUsuńtu masz ludzi, byty swojskie i mocno nieidealne w dodatku. Jest dynamika i się przez to szybko czyta. Są rozmowy, te dłuższe monologi - treść.
"Panna Alfa" po pierwsze jest ciężka językowo. Mi było o tyle łatwiej, że jak mi się mówi pulsar, to wiem z czym to się je. Co nie zmienia faktu, że często pojawiają się tam słowa trudne w co najmniej dziwnych dla siebie kontekstach i trza dumać, dopasowywać (co nie zawsze się da, jak już doszliśmy w paru miejscach :))
Powiedziałabym, ze to tu jest przystępniejsze, o :)
37 yr old Sales Associate Annadiane Durrance, hailing from Gimli enjoys watching movies like Donovan's Echo and Knife making. Took a trip to Old Towns of Djenné and drives a Sable. sprawdz post po prawej
OdpowiedzUsuń